he turns around and sees the world he knows fall apart
the struggle you are up makes you what you are
Każdy kogoś ma - taka jest prawda. Schlierenzauer ma Sandrę, Kraft Hayböcka,
a Kofler SMSKAK. Tylko ja nie mam nikogo. Nikogo poza pluszową świnką
zajmującą połowę mojego malutkiego saloniku. Świnką, która jest przedmiotem
żartów moich kumpli na każdej imprezie, która odbywa się w moim mieszkaniu.
Świnką, która przypomina mi o największym sukcesie mojego życia - o wygranej
Turnieju Czterech Skoczni.
Ale co znaczą sukcesy, gdy koniec
końców i tak zostałem sam?
Wciąż nie wiem, co poszło nie tak.
Przecież kochałem Annę, a ona kochała mnie. Było nam razem dobrze. Co prawda
wkurzałem ją niemiłosiernie swoim bałaganiarstwem, które przenosiłem także na
jej mieszkanie (okej, rozumiem, nie wszyscy czują się dobrze, gdy po ziemi
walającą się skarpetki i papierki po krówkowych cukierkach) i może nie była
zadowolona, że przyciągałem napalone nastolatki jak magnes nie słabszy od
samego Schlierenzauera, ale na dobrą sprawę stanowiliśmy całkiem zgrany zespół.
I teraz trochę za nią tęsknię.
Albo za tymi pysznymi goframi, które
smażyła w niedzielne poranki.
Egal.
Chciałem
tylko powiedzieć, że bycie singlem nie jest fajne, a przynajmniej nie, kiedy
wszyscy kumple z kadry są w stałym związkach i wręcz rzygają tęczą za każdym
razem, kiedy ich króliczek, słonko czy
inny motylek wyśle im smsa o tym, jaki
to dzisiaj miała supi dzień u fryzjera.
Nie żebym nigdy sam tak nie rzygał
tęczą, gdy Anna zasypywała mnie milionami wiadomości o swoich codziennych
czynnościach.
Didl,
jesteś po prostu zazdrosny.
Pff,
ja i zazdrość, też coś! Ten zestaw pasuje do siebie jak Pointner i cierpliwy
uśmiech albo Kraft i ogar. Czyli nijak.
Bo ja zazdrosnym człowiekiem nie
byłem, nie jestem i być też nie będę. Po prostu nein.
Wracając do sedna sprawy, którym
jest mój związek z Anną... Ludziom czasami nie wychodzi, nie? Tak też było w
naszym wypadku. Pewnego wieczoru, pijąc piwo i jedząc ogórki konserwowe,
stwierdziliśmy, że to jest ten moment, w którym musimy powiedzieć sobie
"żegnaj". Rozumiem ją, życie ze sportowcem - którego wciąż nie ma w
mieście, a który jest za to oblegany przez wspomniane wcześniej małolaty - nie
jest łatwe i może przerosnąć drugą połówkę. No zdarza się.
Okej, kłamię. Myślałem, że Anna
podejmie to ryzyko i mimo wszystko spróbuje stworzyć ze mną poważny związek.
Nie wyszło. Trudno. Żyje się dalej.
Tylko bycie jedynym singlem w
drużynie nie jest fajne. Bo nawet taki kobieciarz Fettner potrafił się sparować
i ustatkować! Więc czuję się, jakby został podwójnie sam.
- Didl, sieroto! Idziesz z nami na
piwo? - Kraft wyrósł obok mnie, błyskając swoimi dorodnymi siekaczami w
szerokim uśmiechu.
- Nie, chyba nie. - Mruknąłem,
podnosząc z ziemi swoją sportową torbę. Jedyne, na co miałem ochotę to długa
drzemka przy dźwiękach jakieś debilnej telenoweli, a nie popijawa z kumplami,
którzy ciągle będą wspominać o swoich księżniczkach.
No dobra, jestem zazdrosny. Nie chcę
być sam, kiedy wszyscy wokół tworzą szczęśliwe związki. To takie... dziwne.
Chyba nawet nie pamiętam, jak to jest być singlem. Z Anną byłem... od zawsze.
- No nie bądź ci...
- Kraft! Wszystko słyszę. Pięćdziesiąt centów do słoiczka, raz dwa! -
Zagrzmiał gdzieś z boku Kuttin. - Żebym musiał pilnować was jak jakiś
przedszkolaków...
- Nawet nie skończyłem! - Oburzył się Stefan, tupiąc nogą i zakładając
ręce na piersiach. Genau, przedszkolak.
- Żeby nawet nie można było używać wulgaryzmów...
- Zaraz dołożysz kolejne pięćdziesiąt centów za pyskowanie.
Stef tylko prychnął pod nosem i obdarzył odchodzącego trenera chłodnym
wzrokiem. Jednak - na moje nieszczęście - przypomniał sobie o mnie i powtórnie
wyszczerzył się jak mysz do sera.
- Idziemy! - Złapał mnie za rękaw i
pociągnął w stronę wyjścia. No proszę, widocznie fakt, że jestem singlem
obniżył moją wartość i teraz traktuje się mnie jak jakieś popychadło. Pff,
koledzy. Zawsze wiedziałem, że z nimi to lepiej na zdjęciach niż w życiu.
Gdy dotarliśmy do baru, gdzie reszta bandy już żłopała piwo, zaczęło być
mi wszystko jedno, a złowieszcze uśmiechy, jakimi zostałem obdarowany przez
kumpli nawet mnie nie drażniły.
- Didl! - Fettner wycelował w moją stronę palec. - Musisz się
zdecydowanie spić. Już nasza w tym głowa!
- Obojętnie. - Mruknąłem pod nosem i grzecznie opróżniłem swój kufel. No
bo serio, człowiek czasami potrzebuje się upić, co nie? To przecież całkiem
ludzkie i normalne chcieć choć na chwilę zapomnieć o wszystkim. Pobyć Batmanem
przez pięć minut. Albo Bradem Pittem.
Wiem, co mówię. Gdy Schlieri miał zły dzień przez przyklapnięte włosy,
latał po całym barze w poszukiwaniu swojej Angeliny Jolie. Na szczęście swoje i
Sandry, nigdzie jej nie znalazł. Ale kilka numerów zgarnął!
No cóż, w końcu wszystkie kochają Schlierenzauerowy uśmiech numer pięć!
Sam kiedyś próbowałem uśmiechnąć się w ten sposób, ale tylko zostałem
wyśmiany przez kumpli. Życie jest ciężkie, gdy ma się siekacze jak bóbr.
- Wiecie, że Kuttin postanowił kupić za naszą kasiorkę, którą wrzucaliśmy
do słoiczka za przeklinanie nową golarkę?! - Kraft wygiął usta w pogardliwym
uśmiechu. - Myślę, że powinien kupić coś dla drużyny.
- Makaron?
- Albo chłodziarkę do naszego autokaru. No wiecie, żebyśmy mieli, gdzie
chłodzić Stiegle od Pointnera.
- Co słychać u Alexa?
- Próbuje zostać Goethe. - Gregor lekceważąco wzruszył ramionami. -
Ostatnio, gdy z nim gadałem, przerwał w pół zdania i pobiegł zapisać jakąś
złotą myśl w swoim notatniczku.
- Pewnie pisze o nas jakiegoś fanfiction. - Haybӧck pokiwał głowę.
- Mam nadzieję, że jestem tam postacią pierwszoplanową. No bo wiecie,
dziewczyny mnie kochają. - Schlieri wyszczerzył zęby w końskim uśmiechu i
rozparł się nonszalancko na sofie.
Wszyscy, jak na komendę, prychnęliśmy w tym samym czasie. A to ci
księżniczka!
- Tęsknię za nim. - Zwierzyłem się. - Naprawdę.
- Oho, Didl już się upił! - Manu poklepał mnie mocno po plecach. - No
dalej stary, nie możesz nam już odlecieć.
Wygiąłem usta w smutnym uśmiechu, po czym napiłem się piwa. To nie tak,
że nie lubię Kuttina, jest spoko i zawsze nosi takie ładne paski do spodni,
ale, świnię, z Pointnerem łączyła mnie więź. W końcu to dzięki niemu stałem się
sławny, uwielbiany i tak dalej. Był dla mnie jak ojciec. I, kiedy wszystkim
wokół narzucał restrykcyjną dietę, mi potajemnie dawał cukierki! Chyba, po tym
jak Gregor spadł z tronu, zostałem ulubieńcem Alexa. Więc tęsknię.
- Jakieś pomysły, by sprowadzić Dietharta na dobry tor? - Zapytał głośno
Schlierenzauer, po czym wziął łyka tego swojego ohydnego piwa z sokiem
malinowym. Babaaa!
No i pięknie. Przez tych frajerów włączył mi się tryb hejtara. Miły
wieczór poszedł się pieprzyć, nici z udawania Orlanda Bloom, zdobywania numerów
i śmiania się z żartów Haybӧcka. Więc muszę jak najszybciej wypić to piwo, po
czym wykręcić się jakąś wymówką, typu "Kto nakarmi rybkę?" i pobiec
do domu, gdzie będę zamulać i udawać burrito smutku. Mi to pasuje. Nawet
bardzo.
Gosh. Może faktycznie łazja ze mnie?
- Czy wam też się wydaje, że Didl ma taką minę, jakby potrzebował
przytulasa?
- Co ty Haybӧck, chcesz się w Wanka bawić?
- Ja po prostu...
- Myślicie, że powinienem, no nie wiem, zawalczyć o Annę? - Wypaliłem
nagle, czerwieniejąc na twarzy i marząc, aby ognie piekielne pochłonęły tę
cholerną knajpkę. Zdecydowanie łajza ze mnie. Tak bardzo łajzowata łajza, że
powinienem dać sobie z liścia.
Chłopcy zmieszali się odrobinę. Unikając mojego wzroku, zaczęli
pomrukiwać coś pod nosem. Cóż, widocznie nie znają takich problemów.
- Tak, to wielce pomocne. Dzięki. Nie wiem, co bym bez was zrobił.
- Nie irytuj się, Thomi. Wiesz, że chcemy twojego szczęścia. - Powiedział
Fettner, a reszta gorliwie pokiwała głowami. - Może porozmawiaj z Kochem? On
zna się na takich sprawach.
Przełknąłem głośno ślinę. Koch. Boże, nikt nie wzbudza we mnie takiego
strachu jak właśnie on. Wiem, że to tylko moje urojenia, ale... On nie jedno ma
za uszami. Jego mhroczną przeszłość widać w zbuntowanych oczach, a włosy,
prawdopodobnie nieczesane od wieków, są symbolem zła w najczystszej postaci.
Jeszcze ten głos - wyważony, chłodny i do bólu nienawistny.
Albo po prostu mam jakieś nieuzasadnione schizy. Tak, Diethart, to jest to.
Jesteś idiotą.
- Rozważę to. - Pisnąłem tylko cicho i skuliwszy ramiona skończyłem
kolejne piwo.
Czy Koch to naprawdę moja ostatnia deska ratunku?
________________