sobota, 21 listopada 2015

jeden; łajzowata łajza


he turns around and sees the world he knows fall apart
the struggle you are up makes you what you are

Każdy kogoś ma - taka jest prawda. Schlierenzauer ma Sandrę, Kraft Hayböcka, a Kofler SMSKAK. Tylko ja nie mam nikogo. Nikogo poza pluszową świnką zajmującą połowę mojego malutkiego saloniku. Świnką, która jest przedmiotem żartów moich kumpli na każdej imprezie, która odbywa się w moim mieszkaniu. Świnką, która przypomina mi o największym sukcesie mojego życia - o wygranej Turnieju Czterech Skoczni.
            Ale co znaczą sukcesy, gdy koniec końców i tak zostałem sam?
            Wciąż nie wiem, co poszło nie tak. Przecież kochałem Annę, a ona kochała mnie. Było nam razem dobrze. Co prawda wkurzałem ją niemiłosiernie swoim bałaganiarstwem, które przenosiłem także na jej mieszkanie (okej, rozumiem, nie wszyscy czują się dobrze, gdy po ziemi walającą się skarpetki i papierki po krówkowych cukierkach) i może nie była zadowolona, że przyciągałem napalone nastolatki jak magnes nie słabszy od samego Schlierenzauera, ale na dobrą sprawę stanowiliśmy całkiem zgrany zespół.
            I teraz trochę za nią tęsknię.
            Albo za tymi pysznymi goframi, które smażyła w niedzielne poranki.
            Egal.
            Chciałem tylko powiedzieć, że bycie singlem nie jest fajne, a przynajmniej nie, kiedy wszyscy kumple z kadry są w stałym związkach i wręcz rzygają tęczą za każdym razem, kiedy ich króliczek, słonko czy inny motylek wyśle im smsa o tym, jaki to dzisiaj miała supi dzień u fryzjera.
            Nie żebym nigdy sam tak nie rzygał tęczą, gdy Anna zasypywała mnie milionami wiadomości o swoich codziennych czynnościach.
            Didl, jesteś po prostu zazdrosny.
            Pff, ja i zazdrość, też coś! Ten zestaw pasuje do siebie jak Pointner i cierpliwy uśmiech albo Kraft i ogar. Czyli nijak.
            Bo ja zazdrosnym człowiekiem nie byłem, nie jestem i być też nie będę. Po prostu nein.
            Wracając do sedna sprawy, którym jest mój związek z Anną... Ludziom czasami nie wychodzi, nie? Tak też było w naszym wypadku. Pewnego wieczoru, pijąc piwo i jedząc ogórki konserwowe, stwierdziliśmy, że to jest ten moment, w którym musimy powiedzieć sobie "żegnaj". Rozumiem ją, życie ze sportowcem - którego wciąż nie ma w mieście, a który jest za to oblegany przez wspomniane wcześniej małolaty - nie jest łatwe i może przerosnąć drugą połówkę. No zdarza się.
            Okej, kłamię. Myślałem, że Anna podejmie to ryzyko i mimo wszystko spróbuje stworzyć ze mną poważny związek. Nie wyszło. Trudno. Żyje się dalej.
            Tylko bycie jedynym singlem w drużynie nie jest fajne. Bo nawet taki kobieciarz Fettner potrafił się sparować i ustatkować! Więc czuję się, jakby został podwójnie sam.
            - Didl, sieroto! Idziesz z nami na piwo? - Kraft wyrósł obok mnie, błyskając swoimi dorodnymi siekaczami w szerokim uśmiechu.
            - Nie, chyba nie. - Mruknąłem, podnosząc z ziemi swoją sportową torbę. Jedyne, na co miałem ochotę to długa drzemka przy dźwiękach jakieś debilnej telenoweli, a nie popijawa z kumplami, którzy ciągle będą wspominać o swoich księżniczkach.
            No dobra, jestem zazdrosny. Nie chcę być sam, kiedy wszyscy wokół tworzą szczęśliwe związki. To takie... dziwne. Chyba nawet nie pamiętam, jak to jest być singlem. Z Anną byłem... od zawsze.
- No nie bądź ci...
- Kraft! Wszystko słyszę. Pięćdziesiąt centów do słoiczka, raz dwa! - Zagrzmiał gdzieś z boku Kuttin. - Żebym musiał pilnować was jak jakiś przedszkolaków...
- Nawet nie skończyłem! - Oburzył się Stefan, tupiąc nogą i zakładając ręce na piersiach. Genau, przedszkolak. - Żeby nawet nie można było używać wulgaryzmów...
- Zaraz dołożysz kolejne pięćdziesiąt centów za pyskowanie.
Stef tylko prychnął pod nosem i obdarzył odchodzącego trenera chłodnym wzrokiem. Jednak - na moje nieszczęście - przypomniał sobie o mnie i powtórnie wyszczerzył się jak mysz do sera.
            - Idziemy! - Złapał mnie za rękaw i pociągnął w stronę wyjścia. No proszę, widocznie fakt, że jestem singlem obniżył moją wartość i teraz traktuje się mnie jak jakieś popychadło. Pff, koledzy. Zawsze wiedziałem, że z nimi to lepiej na zdjęciach niż w życiu.
Gdy dotarliśmy do baru, gdzie reszta bandy już żłopała piwo, zaczęło być mi wszystko jedno, a złowieszcze uśmiechy, jakimi zostałem obdarowany przez kumpli nawet mnie nie drażniły.
- Didl! - Fettner wycelował w moją stronę palec. - Musisz się zdecydowanie spić. Już nasza w tym głowa!
- Obojętnie. - Mruknąłem pod nosem i grzecznie opróżniłem swój kufel. No bo serio, człowiek czasami potrzebuje się upić, co nie? To przecież całkiem ludzkie i normalne chcieć choć na chwilę zapomnieć o wszystkim. Pobyć Batmanem przez pięć minut. Albo Bradem Pittem.
Wiem, co mówię. Gdy Schlieri miał zły dzień przez przyklapnięte włosy, latał po całym barze w poszukiwaniu swojej Angeliny Jolie. Na szczęście swoje i Sandry, nigdzie jej nie znalazł. Ale kilka numerów zgarnął!
No cóż, w końcu wszystkie kochają Schlierenzauerowy uśmiech numer pięć!
Sam kiedyś próbowałem uśmiechnąć się w ten sposób, ale tylko zostałem wyśmiany przez kumpli. Życie jest ciężkie, gdy ma się siekacze jak bóbr.
- Wiecie, że Kuttin postanowił kupić za naszą kasiorkę, którą wrzucaliśmy do słoiczka za przeklinanie nową golarkę?! - Kraft wygiął usta w pogardliwym uśmiechu. - Myślę, że powinien kupić coś dla drużyny.
- Makaron?
- Albo chłodziarkę do naszego autokaru. No wiecie, żebyśmy mieli, gdzie chłodzić Stiegle od Pointnera.
- Co słychać u Alexa?
- Próbuje zostać Goethe. - Gregor lekceważąco wzruszył ramionami. - Ostatnio, gdy z nim gadałem, przerwał w pół zdania i pobiegł zapisać jakąś złotą myśl w swoim notatniczku.
- Pewnie pisze o nas jakiegoś fanfiction. - Haybӧck pokiwał głowę.
- Mam nadzieję, że jestem tam postacią pierwszoplanową. No bo wiecie, dziewczyny mnie kochają. - Schlieri wyszczerzył zęby w końskim uśmiechu i rozparł się nonszalancko na sofie.
Wszyscy, jak na komendę, prychnęliśmy w tym samym czasie. A to ci księżniczka!
- Tęsknię za nim. - Zwierzyłem się. - Naprawdę.
- Oho, Didl już się upił! - Manu poklepał mnie mocno po plecach. - No dalej stary, nie możesz nam już odlecieć.
Wygiąłem usta w smutnym uśmiechu, po czym napiłem się piwa. To nie tak, że nie lubię Kuttina, jest spoko i zawsze nosi takie ładne paski do spodni, ale, świnię, z Pointnerem łączyła mnie więź. W końcu to dzięki niemu stałem się sławny, uwielbiany i tak dalej. Był dla mnie jak ojciec. I, kiedy wszystkim wokół narzucał restrykcyjną dietę, mi potajemnie dawał cukierki! Chyba, po tym jak Gregor spadł z tronu, zostałem ulubieńcem Alexa. Więc tęsknię.
- Jakieś pomysły, by sprowadzić Dietharta na dobry tor? - Zapytał głośno Schlierenzauer, po czym wziął łyka tego swojego ohydnego piwa z sokiem malinowym. Babaaa!
No i pięknie. Przez tych frajerów włączył mi się tryb hejtara. Miły wieczór poszedł się pieprzyć, nici z udawania Orlanda Bloom, zdobywania numerów i śmiania się z żartów Haybӧcka. Więc muszę jak najszybciej wypić to piwo, po czym wykręcić się jakąś wymówką, typu "Kto nakarmi rybkę?" i pobiec do domu, gdzie będę zamulać i udawać burrito smutku. Mi to pasuje. Nawet bardzo.
Gosh. Może faktycznie łazja ze mnie?
- Czy wam też się wydaje, że Didl ma taką minę, jakby potrzebował przytulasa?
- Co ty Haybӧck, chcesz się w Wanka bawić?
- Ja po prostu...
- Myślicie, że powinienem, no nie wiem, zawalczyć o Annę? - Wypaliłem nagle, czerwieniejąc na twarzy i marząc, aby ognie piekielne pochłonęły tę cholerną knajpkę. Zdecydowanie łajza ze mnie. Tak bardzo łajzowata łajza, że powinienem dać sobie z liścia.
Chłopcy zmieszali się odrobinę. Unikając mojego wzroku, zaczęli pomrukiwać coś pod nosem. Cóż, widocznie nie znają takich problemów.
- Tak, to wielce pomocne. Dzięki. Nie wiem, co bym bez was zrobił.
- Nie irytuj się, Thomi. Wiesz, że chcemy twojego szczęścia. - Powiedział Fettner, a reszta gorliwie pokiwała głowami. - Może porozmawiaj z Kochem? On zna się na takich sprawach.
Przełknąłem głośno ślinę. Koch. Boże, nikt nie wzbudza we mnie takiego strachu jak właśnie on. Wiem, że to tylko moje urojenia, ale... On nie jedno ma za uszami. Jego mhroczną przeszłość widać w zbuntowanych oczach, a włosy, prawdopodobnie nieczesane od wieków, są symbolem zła w najczystszej postaci. Jeszcze ten głos - wyważony, chłodny i do bólu nienawistny.
Albo po prostu mam jakieś nieuzasadnione schizy. Tak, Diethart, to jest to. Jesteś idiotą.
- Rozważę to. - Pisnąłem tylko cicho i skuliwszy ramiona skończyłem kolejne piwo.
Czy Koch to naprawdę moja ostatnia deska ratunku?
________________


Witam w nowym sezonie, witam na nowym opowiadaniu.
Pamiętajcie, na skocznych patach nie obiecujcie sobie, że napiszecie opowiadanie o X. bo obietnice się spełnia! xD