piątek, 29 stycznia 2016

pięć; odsiecz autowska


alone in the dark
hole in my heart
know i should let you go
but the world won't stop
and all i got is your ghost oh oh oh

Życie singla jest chujowe.
Musisz sam robić sobie pranie, parować skarpetki i pamiętać, by po treningu wstąpić do spożywczaka. Inaczej, tak jak ja teraz, będziesz siedzieć przy świeczkach w dwóch różnych skarpetkach, czując jak jelita nieprzyjemnie skręcają się w twoim brzuchu. I nie, te świeczki to nie coś, co ma stworzyć klimat.
Zapomniałem zapłacić za prąd (Anna zawsze przylepiała do mojej lodówki przypominajki), a w lodówce znajduje się tylko maślanka, której termin zdatności minął w zeszłym tygodniu. Jestem tak głodny, że jeszcze chwila, a zacznę żreć meble.
Z drugiej strony, życie singla bywa też całkiem przyjemne.
Nie muszę pamiętać o imieninach pani mamy ani kupować prezentów na walentynki czy też inne bzdurne święta. Mogę żyć w bałaganie - porozrzucane po podłodze ubrania, kubki po kawie stojące na stoliku w salonie, górujące w koszu śmieci - i nikt nie zwraca mi uwagi na mój prywatny burdel. Wolność, swoboda i tak dalej.
Tylko jedynie czegoś mi brak. Gdy ogarniam mieszkanie pozbawione różowej szczoteczki do zębów i dziwnych, babskich mazidełek, gdy z kuchni nie dolatuje zapach pieczonych ciasteczek, gdy cisza wciąż narasta... Auł. Aż ściska mnie w dołku. Próbowałem zignorować to uczucie, zagłuszyć je telewizyjną paplaniną (póki miałem jeszcze prąd), zajeść milką (póki Kuttin mnie nie przyłapał i nie skrzyczał), rozproszyć śpiewem odbijającym się od ścian (póki sąsiedzi nie wezwali policji), ale wszystkie moje wysiłki spełzły na niczym. Wciąż czułem, jakby brakowało mi ręki, jednego puzzla do ułożenia całego obrazka. Łóżko wydawało się za duże i za zimne, a poranna kawa nie smakowała tak dobrze, gdy obok nikt nie krzątał się w szlafroku, podśpiewując pod nosem tandetne, radiowe piosenki.
Tęsknię za Anną.
Jasna ciasna. Niech to Hofer trafi, a Bergisel runie.
I gdzie Koch-Jestem-Mistrzem-W-Odzyskiwaniu-Kobiet? Gdzie jego mądre rady z Samosi? Oczywiście, zrobił jeszcze większą rozpierduchę w moim życiu uczuciowym, upił mnie, powodując tym, że prawie rozmnożyłem się z jakimś podlotkiem, a potem wziął się i uciekł. To takie typowe.
Więc teraz muszę siedzieć sam pogrążony w ciemności i samotności. Całkowity bezsens. Padaka.
Jeśli szczęście będzie sprzyjało to może zemrę tutaj z głodu.
Puk puk.
Wzdych. Kogo niesie i dlaczego ten ktoś przerywa mi pogrążania się w ponurym egzystencjonowaniu?  Mam emo time w życiu, potrzebuję leżeć pod kocykiem, chrupać krakersy, które cudem znalazłem w szafce, słuchać Martwych Spodni i wspominać wszystkie chwile, w których rzygałem tęczą. Muszę pielęgnować swoje złamanie na sercu, katować się wciąż mocnymi uczuciami do Anny, tęsknić za zapachem jej kokosowego szamponu i plamami po szpachli do twarzy na mojej pościeli.
Puk puk.
Idę o zakład, że to świadkowie Jehowy. Więc nie wypełzam z kocyka, mowy nie ma. Żadna siła mnie stąd nie ruszy, zatykam uszy i śpiewam razem z Campino.
- Mam pizzęęęę.
Okej, wstaję. Pizza to plasterek na moje złamane serce, sens marnego żywotu, alternatywa czerstwych krakersów.
- Jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak na twój widok. - Powiedziałem, chwilę po tym, jak otworzyłem drzwi. Przede mną stał Manuel, ale moją uwagę bardziej przykuło pudełko w jego dłoni.
- Widok mój czy pizzy? - Zapytał Fettner ze złośliwym uśmiechem.
Przewróciłem oczami.
- Oczywiście, że pizzy. Dlaczego miałbym cieszyć się na twój widok?`
No naprawdę, czy ja wyglądam na hot szesnastkę, żeby jarać się facjatą Fettnera? Koleś, aż tak zdesperowany to nie jestem.
- Widzę, że mamy bardzo romantyczny klimacik. - Manu obrzucił salon oceniającym spojrzeniem. - Lawendowe świeczki. Ładne.
Przewróciłem oczami. Znowu.
- Nieważne. Dawaj tę pizzę.
Siedliśmy na kanapie, otworzyliśmy pudełko i wcinaliśmy hawajską. Fettner przyniósł też sześciopak Stiegli. Czy mówiłem już, że ten chłopak to złoto?
- Może włączymy TV? Bayern gra z Borussią.
- Hmm, niekoniecznie. - Powiedziałem z pełnymi ustami. Ugh, cofam, Fettner nie jest złoty, za bardzo to to ciekawskie i wścibskie.
- No weź, może znowu Lewandowskiemu coś odpieprzy i strzeli dziesięć goli w dziesięć minut. - Kumpel spojrzał na mnie, jakbym był jakiś niedorozwinięty. No halo, może nie lubię nożnej, Bundesligii i bezglutenowego Lewandowskiego? - Didl!
Ugh.
- Odcięli mi prąd, okej?
Manu ze zdziwienia otworzył usta, przez co musiałem oglądać przeżuty kawałek pizzy. Fujka. Potem mężczyzna wybuchnął śmiechem, przez co zostałem opluty hawajską. Fujka vol.2.
- Ale jak to odcięli ci prąd?
- No tak normalnie. Nie zapłaciłem rachunków i...
- Kochany, czy wiesz, że nic na świecie nie jest za darmo?
Spurpurowiałem. Dlaczego mój nieogar życiowy zawsze musi wyjść na światło dzienne?
- Po prostu Anna mi nie przypomniała.
Fettner gapił się na mnie, jakby zobaczył Hofera grającego w jakimś kiepskim pornolu. A ja przecież tylko nie zapłaciłem rachunków, zdarza się, okej? To nic nadzwyczajnego.
- Wstawaj, szybko. Idziemy. - Zażądał tunelowy matoł.
Teraz to ja miałem okazję, by spojrzeć na niego jak na debila i nie omieszkałem się tego zrobić.
- Gdzie?
- Jak to gdzie? Do Kocha. Najwyższa pora, by ten idiota ci pomógł. - Odparł złośliwie Fettner.
O kurka wodna. Trochę przesrane.
****

- Weź odzyskaj mu Annę, bo mu już na łeb całkiem się rzuca. - Fettner posłał Kochowi gniewne spojrzenie. Że też był na tyle odważny, by to uczynić! Normalny człowiek, w normalnej sytuacji trząsłby gatkami przed Martinem i w duchu modlił się do wszystkich bóstw, jakie tylko znał, by Koch nie wpierdolił mu z bańki, ale Manu nie był taki. Hardo spojrzał w oczy byłego skoczka i jasno przedstawił swoje żądanie. Kurka wodna, jejka i wowka, czy Fettner może zostać superbohaterem, o którym ludzie będą rysować  komiksy? Poważka, nikt nie zasługuje na kalesony supermana tak jak on, więc niech te norweskie ćwoki się schowają ze swoimi turbogatkami!
Jeeej, albo mi się zdaje, albo wypiłem za dużo Stiegli.
- Wszystko w swoim czasie. - Odpowiedział Koch wyważonym, tak bardzo "swoim" tonem. - Niech się młody najpierw wyszumi.
- Noo, tak się szumi, że rachunków nie płaci i żywi się chodzącymi resztkami chińszczyzny. Nie wspominając o nieznajomych laskach w swoim łóżku.
- Hej! - zaprotestowałem. Nikt tutaj nie będzie mnie od dziwków wyzywał. - Była tylko jedna laska w moim łóżku, a po pijaku się nie liczy! Nie żeby do czegokolwiek między nami doszło...
Koch prychnął lekceważąco.
- Didl, weź się nie pogrążaj.
Więc zamknąłem się. Z królem się nie dyskutuje. Trzeba być szalonym albo Fettnerem (czy to na jedno nie wychodzi?), by próbować forsować swoje zdanie Kochowi.
Czy mogę wrócić do swojego pogrążonego w ciemnościach mieszkania i zamienić się w smutne świnię?
- No sam widzisz, jakie to się zrobiło...
- Łajzowate? Miętkie jak włosy Schlierenzauera? Ciapowate jak nowe kapciuszki Kuttina?
Jak na Kocha, to bardzo ładne i słodkie porównania. Oczywiście, jeśli pominie się fakt, że mają na celu obrażenie mnie.
Cudownych mam przyjaciół, nieprawdaż?
Martin westchnął głośno, po czym podszedł do swojego barku i rozlał do literatek whisky. Zarąbiście. Po ostatniej libacji wciąż mam alkowstręt, na sam zapach krakersy, które wcześniej zjadłem, próbują wydostać się na świat i oesu, jakie to dobre i jak fajnie rozluźnia mięśnie! Chcę więcej, hej!
- O, chyba byłeś spragniony. - Zadrwił Martin, ale grzecznie dolał whisky. Chyba zmienię o nim zdanie, jest całkiem miły, a jak się uczesze to nawet wygląda jak normalny człowiek, a nie jak stwór grający z Lucyferami w pokera. I zna się na whisky jak nikt.
Zrobiłem nieszczęśliwą minę i westchnąłem. Alkowyznania, tak! To zdecydowanie moja ulubiona część upijania się. Może wyjąwszy te chwile, kiedy wstępują we mnie nadprzyrodzone siły, jestem królem świata i bawię się, jakby jutra miałoby nie być.
- Słuchamy cię, brachu. Co ci leży na wątrobie? - Koch kiwnął głową w moją stronę i dolał whisky.
Oni mnie dzisiaj rozpieszczają. Jeden przychodzi z pizzą i piwem, drugi nie żałuje drogiej whisky. Czuję się jak księżniczka Sissy, chociaż czy księżniczki mogą się upijać? Czy to nie łamie ich etyki czy czego tam muszą przestrzegać?
Okej. Najebałem się.
- Czuję się samotny. - Wyznałem, spuszczając wzrok.
- Kup sobie kota. - Zaproponował Manu.
- Dobry pomysł. - Zgodził się Koch. - Uwielbiam koty! Niestety moja żona ma uczulenie, a wszyscy znajomi boją się, że będę palił ich koty, więc kupują psy. Wreszcie będę miał po co cię odwiedzać.
Wytrzeszczyłem oczy na Martina. Nieee, kot zdecydowanie odpada. Jeszcze eks-skoczek wpadnie do mnie z wizytą i będzie uprawiał jakieś mordy rytualne w moim salonie. Rybka będzie lepsza. Chyba, że Koch lubi smażone welony.
- Myślę, że tęsknie za Anną.
- To nie myśl tyle, tylko pij. - Doradził Martin i dolał whisky.
Może kochowy alkohol jest dobry i fajnie się po nim człowieku robi, ale, kurde, nie chcę powtórzyć błędów Harriego Olliego. I chcę przestać być taką zapłakaną bułą. Życie jaskiniowca pozbawionego prądu też za specjalnie mnie nie kręci. Więc albo stanę się bardziej samodzielny albo znowu wyrwę Annę.
Wzdych. Dorosłe życie ssie.
- Dobra. - Koch przewrócił oczami. - Odzyskamy ci Annę.
W porywie emocji rzuciłem się Martinowi na szyję i uścisnąłem go mocno zupełnie jakby był Mikołajem, który przyniósł wymarzony model samochodu. Koch chrząknął i spróbował mnie od siebie odsunąć. No tak, za dużo czułości. Jeśli jest coś, czego Martin się boi to jest tym miłość. Ciekawe więc, co skłoniło go do  założenia rodziny?
- Jaki mamy plan? - zapytał Fettner, dumnie rozkładając się w fotelu. No tak, przekonał Kocha do swojego zdania, teraz będzie puszył się, jak Kraft, gdy wygrał w bierki z Kuttinem. A wiadomo, nikt nie gra w bierki tak dobrze jak Kuttin.
Martin zamyślił się.
- Czekoladki, kwiatki i inne romantyczne bzdury to za mało - stwierdził. - Albo wymyślimy coś odjechanego, albo wykorzystamy najstarszy trik na świecie.
- A mianowicie?
W oku Kocha zapłonęła złowroga iskierka.
- Wzbudzimy w niej zazdrość.

******

To tak z okazji urodzin Adama Lamberta :D
Kurka, rok po złożeniu sobie obietnicy napisania tego opowiadania mam pięć dodanych rozdziałów i średni pomysł na następne. Coś poszło nie tak. Ale zgonię to na Didla, gdyby był w Polszy w ostatni weekend wszystko byłoby łatwiejsze!
Trzymajcie się!

wtorek, 5 stycznia 2016

cztery; urwany film


we are rivers in the night
i go left and you go right

- Co może robić w twoim łóżku naga kobieta? Hehe.
- Chyba dałeś wczoraj do pieca!
- Dobra była?
- Kto by pomyślał, że ty...
Typowa sytuacja, chłopcy śmieją się ze mnie, a ja tylko stoję na środku pokoju bezradny i czerwony. Niezbyt fajnie jest żałować czegoś, czego się nie pamięta. Dlaczego ja, do cholery! To wszystko przez alkohol, jak Pointnera kocham, ja już nie piję. Nigdy! Nie ma takiej siły, która zmusi mnie do napicia się czegokolwiek z procentami. Nie chcę już niczego odpierdalać i jeszcze tego nie pamiętać. Cholerna czarna dziura.
Z westchnięciem usiadłem na kanapie i schowałem w dłoniach twarz. Co za wstyd!
- Ogier, grr!
- Możecie przymknąć japy? - warknąłem. - Litości! I wody.
O dziwo, Kraft podał mi butelkę mineralnej. A niech mu Bóg w dzieciach wynagrodzi, bo suszy mnie, jakbym nie pił od miesięcy.
Masakra.
- Przeanalizujmy sytuację. Na spokojnie - zaproponował Koch.
Doceniłby jego chęć pomocy, gdyby nie fakt, że w jego oczach wyraźnie rysowała się kpina. Dla niego moje zawstydzenie było czymś śmiesznym i godnym pożałowania. W końcu dla takiego playboya, jakim Koch był (podkreślam był, bo od kiedy się ustatkował, przestał wskakiwać laskom do łóżek), przygodny seks był chlebem powszednim. Jakkolwiek to brzmi.
Wziąłem głęboki oddech.
- Okej.
- Więc po pierwsze, upiłeś się tak samo, jak Doris.
- Jak kto?
Chłopaki, jak na komendę, przewrócili oczami. Od kiedy oni tacy zgodni?
- Laska z twojej sypialni - wyjaśnili.
- Ach tak.
Jeśli przedtem byłem czerwony, to teraz musiałem być purpurowy. Pewnie coś podobnego, jak odcień twarzy Hofera, gdy ten - podczas jakieś oficjalnej kolacji - zakrztusił się chrząstką. Cóż, w tym kolorze raczej nikomu nie jest do twarzy.
Ale żeby nie pamiętać imienia dziewczyny, z którą się rozmnażało, wirklich Thomas?
Mam nadzieję, że, ekhm,  Doris była bardziej ogarnięta niż ja i pamiętała o jakimś zabezpieczeniu. Nie chciałbym mieć małych Didlątek powstałych wskutek pijackiej imprezy, dziwnej desperacji i chęci zapomnienia o kimś ważnym.
- O dziwo, Doris poleciała na tekst, jak to leciało? A tak... Twoja sukienka pasuje do mojej pościeli - Martin już otwarcie okazywał swoją drwinę.
A ja coraz bardziej purpurowiałem. Kurczaczki, chyba wyszedłem z wprawy, jeśli chodzi o bajerowanie lasek, skoro rzucałem wczoraj takimi sucharami.
- I na gadanie o Muminkach - dopowiedział Kraft.
- Życiorys Pointnera.
- Oraz na śpiewanie Danza Kuduro.
- Przecież fajna piosenka, co chcecie - burknąłem.
Jedyne, co chciałem to zapaść się pod ziemię. Albo chociaż zakopać się pod kołdrą wstydu i nie wychodzić spod niej przez najbliższych dwadzieścia lat. Szkopuł tkwił jednak w tym, że w mojej kołdrze już ktoś się zakopał.
Ach. Błędne koło. Lajk.
- Wymieniliście kilka litrów płynów ustrojowych - podjął swoją opowieść Koch. - A gdy zbieraliśmy cię ze stołu, uparłeś się, że Doris ma z nami wracać. Więc ją wzięliśmy.
- Po czym postanowiliście zrobić z mojego salonu austriackie MO? - Zauważyłem cierpko, wymownie spoglądając na burdel wokół. Puszki po piwie, opakowania po pizzy, pusta flaszka mojego Jacka trzymanego na specjalną okazję (!!!) to tylko ułamek rzeczy, które przykrywały podłogę.
- Sorry, ale sam zaproponowałeś, by trochę potańczyć. I pograć w playstation.
- A gdy przegrałeś, to pociągnąłeś Doris do sypialni i tyle cię widzieliśmy.
- Więc jak późniejsze wrażenia, co kowboju?
Rozpacz, ból i łzy. Nie tak wyobrażałem sobie życie singla. Chcę do Anny, naprawdę. Z nią było tak... lepiej. I nawet nie przeszkadzało mi, gdy leżała naga w mojej sypialni.
Stoczyłem się na dno, naprawdę. Moi rodzice bez wątpienia nie byliby dumni ze swojego pierworodnego, ja zresztą też dumą nie pałam. Wciąż nie rozumiem, jak mogłem doprowadzić się do takiego stanu, stracić kontrolę i... Ouł.
Przespałem się z nieznajomą kobietą.
Po prostu się puściłem.
Jaki wstyd!
Jak ja teraz spojrzę w oczy tej całej Doris, Annie, sobie???
- Trafiło się ślepej kurze ziarno. Taka extra laska, a poleciała na koński ryj Didla.
- Noo, gust to ona ma słaby. Powinna wybrać mnie, w końcu to ja jestem pierwszą twarzą Austria Team.
- Zamknij się, masz Sandrę.
- To nie znaczy, że laski mają przestać na mnie lecieć.
- Przespałbyś się z Doris?
- Wystarczy, że Diethart to zrobił.
Ha ha ha, jacy oni zabawni, nic tylko usiąść z miską popcornu i śmiać się do wieczora z ich inteligentnych żarcików. Buraki.
- Chyba za bardzo wierzycie w swojego kolegę.
Odwróciłem głowę, momentalnie paląc cegłę (znowu!). Doris nonszalancko opierała się o futrynę drzwi prowadzących do sypialni, ubrana jedynie w mój sięgający jej do połowy ud t-shirt z Pikachu. Od razu przestałem ją lubić. Jak mogła założyć moją ulubioną koszulkę! Nawet Annie kazałem trzymać się od niej z daleko, w obawie przed tym, że zniszczy się o wiele za szybko. Ba, ja sam ubierałem ją jedynie na specjalnie okazje, jakimi były zloty fanów Pokemonów, potupajki po konkursach w Planicy i ślub mojego przyjaciela. Nawet w testamencie zaznaczyłem, że chcę zostać w niej pochowany.
W każdym razie Doris uśmiechała się kpiąco w moją stronę. Jeszcze nigdy nie modliłem się równie gorąco o trzęsienie ziemi, jak w tamtej chwili!
- A co? Nie dał rady?
Doris tylko prychnęła głośno, po czym (uwodzicielsko kręcąc biodrami - chłopaki prawie padli!) przeszła przez pokój, usiadła na sofie i, sięgnąwszy po kilka ciastek leżących na stoliku, puściła do mnie oczka.
Co to, na łysinę Asikainena, miało znaczyć?
- Zdążył rozebrać mnie i siebie, po czym padł na łóżko jak długi. Usnął na samym początku akcji, biedaczek.
Czerwieńszym nie da rady być, naprawdę.
Nie wiedziałem, czy mam się cieszyć (żadnego przygodnego seksu, alleluja!) czy zawstydzić się jeszcze bardziej (co ze mnie za samiec, skoro nie potrafię nawet przelecieć chętnej panienki?). Ale kamień spadł z mojego serca z potężnym hukiem. Co prawda, kumple będą naśmiewać się ze mnie jeszcze przez miesiące, ale przynajmniej miałem czyste sumienie, a moje morale zostały względnie uratowane.
Zdusiłem w sobie chęć wyrażenia mojej szczęśliwości. Jeszcze oberwałbym od Doris, wiecie jakie są kobiety.
Podczas, gdy chłopaki i Doris śmiali się z mojej niemocy, ja - wręcz cały w skowronkach - udałem się do kuchni i postanowiłem zrobić dla tej hołoty tosty z wszystkiego, co znalazłem w lodówce.
Jeśli coś uświadomiła mi ta noc to tylko to, że Anna wciąż jest jedyną kobietą w moim życiu.
Scheisse.

********

takie małe pocieszenie po nieudanych kwalkach Didla.
i zapraszam do psychicznych Niemiaszków, hallo: german--psycho.blogspot.com