das
beste kommt noch, vielleicht wird es schwer
ist
alles okay, das ist nur wachstumsschmerz
das
beste kommt noch
- ... i wtedy
strzelił takiego pięknego gola, że prawie do łez się wzruszyłem. Serio, żałujcie,
że nie oglądaliście. A w przyszły weekend jest w jakieś wiosce pod Wiedniem
wystawa rasowych świn i konkurs na największego knura w Austrii, nie chcecie
może się tam przejechać? Będzie czadowo! Będziemy pić piwo i podziwiać
wieprzowinę, póki żywa, a jeśli nam się poszczęści, to może wkręcimy się do
komisji. Tylko musielibyśmy wyjechać w sobotę skoro świt, bo w piątek jestem
umówiony do fryzjera, ostatnio trochę zarosłem, i będę porządkować swoje feng
shui, a najpierw tak w ogóle muszę ogarnąć burdel w mieszkaniu. Na podłodze mam
chyba dwudziestocentymetrową warstwę kurzu, roztoczy i mojego martwego
naskórka. Och nie, będę musiał jeszcze wpaść do supermarketu po jakieś gadżety
perfekcyjnej pani domu...
- Błagam, czy ktoś może go
wyłączyć? Gada jak nakręcony. - Burknął pod nosem Schlierenzauer, rozgrzebując
widelcem kaszę na swoim talerzu. - I pluje we mnie resztkami jedzenia.
Posłałem mu szeroki uśmiech, nie przejmując się jego zirytowaną miną, po
czym kontynuowałem swoją opowieść, robiąc tylko przerwy na oddech. Czułem, że
mam w sobie tą moc! Mogę szczebiotać, biegać przez godzinę, robić setki
durnych, wymyślonych przez trenera ćwiczeń, rozciągać się, znosić fałszowanie
Krafta (a nikt nie potrafi tak zepsuć I
want to break free jak on), odkurzyć wieki nieodkurzany samochód, wyczyścić
całe srebro babci i zrobić dżem.
- Wracając do soboty, wieczorem będzie wiejska potupajka z jakąś
obciachową muzyką. Czad, nie? Specjalnie na tę okazję kupiłem sobie flanelową
koszulę w kratę. Bożuniu, będę wymiatać!
- Fettner, czy nie wspominałeś czasem, że Koch mówił, iż Inga opowiadała,
że Didl na tym weselu tak na zawsze rozstał się z Anną?
Czego oni tak dziwnie się na mnie gapią? Wolnego człowieka nigdy nie
widzieli?
- Nie wygląda na załamanego.
- Na stukniętego tak, ale na załamanego w życiu.
- Thomas, albo powiesz nam o co chodzi, albo zaprowadzimy cię do
psychiatry. Jak mannery kocham, tak zrobimy. - Zagroził Kofler.
Przeżułem ostatni kęs steku, odsunąłem od siebie pusty talerz i
uśmiechnąłem się po same ósemki. Było dobrze, więc po Hofera chcą wszystko
komplikować? Jak baby!
- Zacząłem nowy rozdział w życiu, rozumiecie? - Wzruszyłem ramionami,
przyglądając się temu, jak niedowierzanie na twarzach kumpli przeradzało się w
głęboką konsternację.
Schlierenzauer jako pierwszy dał wyraz swojemu powątpiewaniu.
- Który polega na lataniu z mopem po mieszkaniu i przesuwaniu mebli, aby
twoja czakra mogła być zadowolona?
Naja, osioł!
- Nie, Gregorze. - Wywróciłem oczami. - Po prostu nie ma sensu, abym
dalej płakał w poduszkę, chował się przed światem i pił zdecydowanie za dużo
Stiegla. Owszem, rozstanie z Anną było trudne, ale potrafię sobie z tym
poradzić. Mam całe życie, by poznać kogoś wyjątkowego, czyż nie?
- Mądrze gada! - Zaśmiał się Manu.
- Jakoś nie wierzę w tę twoją dobrą energię. Serio sobie radzisz, czy
tylko to sobie wmawiasz?
- O co ci chodzi? - Zgromiłem Schlierenzauera spojrzeniem. - Nie baw się
w psychologa, to zdecydowanie nie twoja działka.
- Martwię się...
- Zajmij się sobą, do tej pory to wychodziło ci najlepiej. - Fuknąłem i dla
efektu mocno odsunąłem od stołu krzesło, po czym wstałem, rzucając Gregorowi pełne
wyższości spojrzenie. - Idę tam, gdzie moje szczęście nie będzie nikomu
przeszkadzać.
- Didl, daj spokój - zawołał jeszcze za mną Gregor, ale jakoś mnie to nie
obeszło. Wiecznie coś im nie pasuje. Jestem smutną i przygnębioną bułą - źle,
jestem szczęśliwy - też źle. A ja wreszcie sobie wszystko ułożyłem,
przemyślałem, stanąłem na nogi. Wreszcie wiem, jak obudzić się, by nie spojrzeć
na pustą połówkę łóżka, jak nie załamać się, gdy znajdę do połowy zużyty krem
do rąk Anny, jak nie smutać, gdy w telewizji znowu puszczą Friends, jej ulubiony serial. Powoli uczę się bez niej żyć, każdy
kolejny dzień jest coraz
mniej pusty i bolący, a ja mam tą pewność, że przecież przede mną jeszcze wiele
do przeżycia. W bólu rodzą się najwięksi, może uda mi się przekuć swoje
osobiste cierpienie w coś dobrego. Skupię się na treningach, zostanę świetnym
sportowcem, a nie tylko kolesiem, który wygrał TCS, zabłysnął i zniknął. Tak,
zrobię to. Następny sezon będzie mój!
A że czasami będzie boleć - trudno. Przejdę przez to.
I może kiedyś nawet przestanę tęsknić.
- Didl, tu jesteś! - Nie wiedzieć skąd obok mnie zmaterializował się
Fettner.
Przywrócony do rzeczywistości obejrzałem się wokół. Zabsorbowany własnymi
myślami nawet nie zauważyłem, że doszedłem do pobliskiego parku. Westchnąłem
głośno i usiadłem na ławce. Manu zaraz przysiadł obok mnie.
- To nie tak, że jest mi łatwo i że w ogóle nie myślę. - Przyznałem,
wlepiając wzrok we własne dłonie. - Ale nie jest mi tak cholernie trudno, kiedy
nie myślę, jak wielką tragedią okazał się dla mnie koniec związku. Chcę
wierzyć, że moja życie nadal ma sens. Chcę mieć motywację, by się starać.
- Jak to mówią, po każdej burzy wychodzi słońce. - Manuel poklepał mnie
po ramieniu. - Choć raczej smutni ludzie nie widzą pocieszenia w jakichkolwiek będzie lepiej.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Jeśli wolisz pogadać z kimś innym, zadzwonię po Kocha...
- Ani mi się waż! - Spiorunowałem przyjaciela spojrzeniem. Nie wiem, co
to za szatańskie moce obezwładniły Fettnera, ale dla mojego zdrowia
psychicznego byłoby lepiej, gdyby koleś szybko wrócił do normalności. Żadnych
Kochów na najbliższe dziesięć lat, nie mam zamiaru realizować jego kolejnych,
cudownych pomysłów. Przecież ten plan z Ingą... Jak mogłem być tak zdesperowany, by się na to zdobyć? - Koch już zrobił swoje.
- Więc masz swój plan?
- Jasne. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Najpierw popołudniowy trening, a
potem się zobaczy. Wracamy?
Fettner nie wyglądał na przekonanego, ale chyba wreszcie mnie zrozumiał,
bo tylko kiwnął głową z lekkim uśmiechem i wstał z ławki. Za to ja byłem pewny,
że już niedługo wszystko się ułoży.
every morning there's another start
every morning hits so hard
guess i'm running scared
guess i'm running on empty
- Nie wierzę, że my tu, kurwa, jesteśmy. Didl, jesteś chorym pojebem.
- Nie gap się tak na mnie, lepiej spójrz na Günthera. Piękny okaz!
Uśmiechnąłem się szeroko w stronę Fettnera i Schlierenzauera, po czym
wziąłem łyka piwa i znowu skupiłem swój wzrok na dorodnym knurze ze Styrii.
Byłem pewien, że zbierze wysokie nuty, był doprawdy piękny.
Ale trzeba przyznać to szczerze, konkurencję miał porządną.
- Niech po tym wszystkim spróbuje powiedzieć, że nie jestem dobrym
przyjacielem, to mu narty do gardła wepcham. - Mruknął gdzieś z tyłu Gregor.
A gdyby pustkę w sercu wypełnić miłością do trzody chlewnej? Kupiłbym
sobie niewielkie gospodarstwo pod Innsbruckiem i jakieś dwie, trzy świnki.
Karmiłbym je, czesał, chlapał błotem i przytulał. Mogłoby być naprawdę czadowo!
- Ale muzyka jest zajebista. Kocham austriackie country. - Zaśmiał się
Fettner, ale nie bez cienia ironii w głosie. - Ale wiecie, co kocham bardziej?
Piwo. Gdzie tu jest bar? - Manu rozejrzał się wokół i, dostrzegłszy stoisko,
gdzie sprzedawano złoty trunek, wyruszył w tamtą stronę.
- Taak, zdecydowanie nie da się tu wytrzymać na trzeźwo. - Gregor z
namysłem spojrzał na trzymaną w ręku puszkę piwa, po czym posłał mi uśmiech i
pobiegł za Fettnerem.
Odetchnąłem z ulgą. Cieszyłem się, że kumple postanowili ze mną tu
przyjechać i bardzo doceniałem ich gest, ale jak podziwiać świnki, kiedy
marudzą ci nad uchem, jak kobiety opętane PMS-em? Już Anna podczas, ekcm,
trudnych dni była łatwiejsza do zniesienia niż oni teraz.
O rety, Hans! Ten wieprzek musi ważyć jakieś dwie tony! I łudząco
przypomina mojego wuja, Olgierda.
- Piękny, prawda?
Odwróciłem się i mrużąc oczy, dostrzegłem młodą kobietę w dżinsowych ogrodniczkach
i wielkim kapeluszu na głowie, spod którego wystawały dwa długie, marchewkowe
warkocze. Dziewczyna mogła mieć niewiele powyżej dwudziestu lat. Jej nos i
policzki zdobiło morze piegów, a spod gęstych
rzęs spoglądały na mnie najpiękniejsze zielone oczy, w jakie kiedykolwiek się
wpatrywałem.
- Hahans jest twój? - Wydusiłem z siebie i, aby zamaskować brak pewności
siebie, napiłem się piwa i wbiłem wzrok w knura.
Nieznajoma zaśmiała się (a miała bardzo piękny śmiech) i podeszła do
ogrodzenia, za którym zwierzę chłeptało wodę z korytka.
- Dokładnie. - Potwierdziła, posyłając mi uśmiech. Miała odrobinę krzywe
zęby, co tylko dodawało jej uroku. - Mój ojciec prowadzi gospodarstwo, dużo mu
pomagam. A na osiemnastkę dostałam Hansa.
- Czad. - Bąknąłem. - Na pewno wygracie.
Dziewczyna znowu się zaśmiała. Miała słodkie dołeczki w policzkach i
pachniała zdecydowanie ładnie, biorąc pod uwagę fakt, że miała na wychowaniu świnie.
Oh nie, was ist los?
- Jeśli mogę zapytać - dziewczyna spuściła wzrok. - Co taki sportowiec
robi na pokazie świń?
Spaliłem buraka. Czy zaimponuje jej fakt, że trzoda chlewna przynosi mi
cholernie dużo szczęścia? A może powinien rzucić jakimś żartem, pokazać, jaki
supi ze mnie gość?
- Poszerzam horyzonty?
- Ciekawe.
- Taak.
- Jo, gdzie jesteś?
Dziewczyna (Jo???) obejrzała się przez ramię, po czym posłała mi
zniewalający uśmiech.
- Wybacz, praca wzywa. Mam nadzieję, że zostaniesz na festyn - zaśmiała
się, odwróciła i oddaliła się, a ja stałem jak ciołek, wpatrując się jak dwa
warkocze podskakują w rytm jej kroków.
Co tu się właśnie stało?
***
- Niestety nie puszczają już austriackiego country - Fettner pokiwał
smętnie głową, obiema dłońmi obejmując kufel z piwem. - Tylko austriackie
disco-polo. Nie wiem, co jest gorsze.
- Nie marudź. - Odrzekłam, rozglądając się wokół. Miałem nadzieję, że Jo
się pojawi i będę miał możliwość pogadania z nią przez chwilę. Sam nie
wiedziałem, co chciałem jej powiedzieć, po prostu... no nie wiem, była miła. I
chyba chętnie powywijałbym z nią w rytm tej żenującej muzyki.
- Szukasz kogoś? - Schlierenzauer zmarszczył brwi, wbijając we mnie
czujne spojrzenie.
Poczułem, że się rumienię.
- Nnie, no coś ty? Kogo niby? - Bąknąłem od niechcenia i wzruszyłem
ramionami. Dlaczego miałem takie opory, by opowiedzieć im o Jo? Przecież jestem
wolny, a ona całkiem urocza. I hej, od rozstania z Anną chyba już minął
odpowiedni czas żałoby, najwyższa pora, bym wrócił do randkowania, prawda?
Nie żebym myślał tak poważnie o Jo. Ja tylko chciałbym jej pogratulować.
W końcu Hans zajął drugie miejsce!
- Meh, nawet fajnych dziołch tu nie ma, chociaż, chociaż... - Manu
zmrużył oczy, patrząc gdzieś za moimi plecami. - Zaklepana! - Krzyknął, po czym
wstał z miejsca i oddalił się ku blondynki z bogato zaokrąglonymi
strategicznymi miejscami.
- Więc zostaliśmy sami... - Mruknął Gregor. - O czym chcesz gadać? Mam
nadzieję, że nie o świniach,
wystarczająco się dzisiaj o tym nasłuchałem.
MATKO SAŁATKO, SIE IST HIER!
- Właściwie to ja... - zacząłem się plątać. Gott, czy kiedykolwiek
przestanę być mentalnym piętnastolatkiem? - Bo widzisz, hmm, cześć. - Posłałem
kumplowi speszone spojrzenie, po czym pomknąłem w stronę Jo. Dziewczyna stała
sama przy barze i chyba czekała na piwo. Wyglądała słodko. Ogrodniczki
wymieniła na kwiecistą sukienkę, a we włosy wpięła jakiegoś kwiatka.
Dobra, Didl, dawaj!
Tylko... jak się flirtuje? Chyba zdążyłem zapomnieć, jak to jest...
- Thomas, cześć! - Jo zauważyła mnie, zanim zdążyłem wymyślić, co jej
powiem. - Wiedziałam, że przyjdziesz. - Uśmiechnęła się, po czym odebrała od
barmana swoje piwo.
- Tak, ja... - Stanąłem obok niej i przełknąłem ślinę. Cholera. - Ja...
Chciałem ci pogratulować. Drugie miejsce to jest coś.
- Dziękuję.
Tak, to może ja kupię piwo. Alkohol to coś, co może pomóc i co opanuje moje nerwy.
- Jo, słuchaj - zacząłem, gdy barman podał mi kufel ze złocistym
trunkiem. - Może...
- Skąd wiesz, jak się nazywam? - Przerwała mi, lekko przekrzywiając
głowę.
Znowu się zarumieniłem. SCHEISSE.
- Ktoś się przedtem tak zawołał...
- A tak. - Uśmiechnęła się. - Ale mam na imię Josephine.
- Josephine - powtórzyłem, smakując jej imienia. - Bardzo ładnie.
Josephine była krzepka, a przy tym bardzo dziewczęca i delikatna.
Właściwie wyglądała jeszcze jak nastolatka. I miała najpiękniejsze oczy na
świecie. Cholera. Dlaczego tak bardzo zawróciła mi w głowie? Dlaczego pociły mi
się ręce, a na twarz wypełzały rumieńce za każdym razem, gdy nasze spojrzenia
się krzyżowały? Dlaczego bałem się, że już więcej jej nie spotkam?
Wziąłem głęboki wdech.
- Tak w ogóle skąd jesteś?
- Z Griesu. - Odpowiedziała, uśmiechając się lekko.
GRIES. PERFEKT.
Ogar. No już, wdech, wydech.
- O, to całkiem... całkiem blisko Innsbrucka. - Próbowałem udawać, że ta
informacja nie wywarła na mnie żadnego wrażenia, ale jest to trudne, kiedy
wszystko w człowieku tańczy z dziwnej radości.
- Tak. Oprócz gospodarstwa prowadzimy jeszcze pensjonat. Powinieneś wpaść
do nas. Mamy saunę i inne bajery, które pomogą w regeneracji. Po treningu na
przykład.
Czy Jo się speszyła? Bo ja na pewno.
- Czemu nie. - Odparłem, nonszalancko opierając się o bar. Dlaczego
stwarzanie pozorów opanowania jest takie trudne? - A ty powinnaś wpaść czasem
do Innsbrucka na kawę. Tymczasem zatańczymy?
- Już myślałam, że nigdy mnie nie poprosisz do tańca. - Jo wywróciła oczami,
jednocześnie się śmiejąc, po czym chwyciła moją dłoń i poszła ze mną na
parkiet.
Dawno moje życie nie było takie lekkie
i beztroskie jak tej nocy.
*********
weny tak mało, a ja mam do obdarowania trzy opowiadania, więc z częstotliwością dodawania rozdziałów gdziekolwiek jest jak jest. :c
i odsyłam do zakładki bohaterowie, gdzie trochę co nieco zaktualizowałam ;)