alone in the dark
hole in my heart
know i should let you go
but the world won't stop
and all i got is your ghost oh oh oh
Życie singla jest chujowe.
Musisz sam robić sobie pranie, parować skarpetki i pamiętać, by po
treningu wstąpić do spożywczaka. Inaczej, tak jak ja teraz, będziesz siedzieć
przy świeczkach w dwóch różnych skarpetkach, czując jak jelita nieprzyjemnie
skręcają się w twoim brzuchu. I nie, te świeczki to nie coś, co ma stworzyć
klimat.
Zapomniałem zapłacić za prąd (Anna zawsze przylepiała do mojej lodówki
przypominajki), a w lodówce znajduje się tylko maślanka, której termin
zdatności minął w zeszłym tygodniu. Jestem tak głodny, że jeszcze chwila, a
zacznę żreć meble.
Z drugiej strony, życie singla bywa też całkiem przyjemne.
Nie muszę pamiętać o imieninach pani mamy ani kupować prezentów na
walentynki czy też inne bzdurne święta. Mogę żyć w bałaganie - porozrzucane po
podłodze ubrania, kubki po kawie stojące na stoliku w salonie, górujące w koszu
śmieci - i nikt nie zwraca mi uwagi na mój prywatny burdel. Wolność, swoboda i
tak dalej.
Tylko jedynie czegoś mi brak. Gdy ogarniam mieszkanie pozbawione różowej
szczoteczki do zębów i dziwnych, babskich mazidełek, gdy z kuchni nie dolatuje
zapach pieczonych ciasteczek, gdy cisza wciąż narasta... Auł. Aż ściska mnie w
dołku. Próbowałem zignorować to uczucie, zagłuszyć je telewizyjną paplaniną
(póki miałem jeszcze prąd), zajeść milką (póki Kuttin mnie nie przyłapał i nie
skrzyczał), rozproszyć śpiewem odbijającym się od ścian (póki sąsiedzi nie
wezwali policji), ale wszystkie moje wysiłki spełzły na niczym. Wciąż czułem,
jakby brakowało mi ręki, jednego puzzla do ułożenia całego obrazka. Łóżko
wydawało się za duże i za zimne, a poranna kawa nie smakowała tak dobrze, gdy
obok nikt nie krzątał się w szlafroku, podśpiewując pod nosem tandetne, radiowe
piosenki.
Tęsknię za Anną.
Jasna ciasna. Niech to Hofer trafi, a Bergisel runie.
I gdzie Koch-Jestem-Mistrzem-W-Odzyskiwaniu-Kobiet? Gdzie jego mądre rady
z Samosi? Oczywiście, zrobił jeszcze większą rozpierduchę w moim życiu
uczuciowym, upił mnie, powodując tym, że prawie rozmnożyłem się z jakimś
podlotkiem, a potem wziął się i uciekł. To takie typowe.
Więc teraz muszę siedzieć sam pogrążony w ciemności i samotności.
Całkowity bezsens. Padaka.
Jeśli szczęście będzie sprzyjało to może zemrę tutaj z głodu.
Puk puk.
Wzdych. Kogo niesie i dlaczego ten ktoś przerywa mi pogrążania się w
ponurym egzystencjonowaniu? Mam emo time
w życiu, potrzebuję leżeć pod kocykiem, chrupać krakersy, które cudem znalazłem
w szafce, słuchać Martwych Spodni i wspominać wszystkie chwile, w których
rzygałem tęczą. Muszę pielęgnować swoje złamanie na sercu, katować się wciąż
mocnymi uczuciami do Anny, tęsknić za zapachem jej kokosowego szamponu i
plamami po szpachli do twarzy na mojej pościeli.
Puk puk.
Idę o zakład, że to świadkowie Jehowy. Więc nie wypełzam z kocyka, mowy
nie ma. Żadna siła mnie stąd nie ruszy, zatykam uszy i śpiewam razem z Campino.
- Mam pizzęęęę.
Okej, wstaję. Pizza to plasterek na moje złamane serce, sens marnego
żywotu, alternatywa czerstwych krakersów.
- Jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak na twój widok. - Powiedziałem,
chwilę po tym, jak otworzyłem drzwi. Przede mną stał Manuel, ale moją uwagę
bardziej przykuło pudełko w jego dłoni.
- Widok mój czy pizzy? - Zapytał Fettner ze złośliwym uśmiechem.
Przewróciłem oczami.
- Oczywiście, że pizzy. Dlaczego miałbym cieszyć się na twój widok?`
No naprawdę, czy ja wyglądam na hot szesnastkę, żeby jarać się facjatą
Fettnera? Koleś, aż tak zdesperowany to nie jestem.
- Widzę, że mamy bardzo romantyczny klimacik. - Manu obrzucił salon
oceniającym spojrzeniem. - Lawendowe świeczki. Ładne.
Przewróciłem oczami. Znowu.
- Nieważne. Dawaj tę pizzę.
Siedliśmy na kanapie, otworzyliśmy pudełko i wcinaliśmy hawajską. Fettner
przyniósł też sześciopak Stiegli. Czy mówiłem już, że ten chłopak to złoto?
- Może włączymy TV? Bayern gra z Borussią.
- Hmm, niekoniecznie. - Powiedziałem z pełnymi ustami. Ugh, cofam,
Fettner nie jest złoty, za bardzo to to ciekawskie i wścibskie.
- No weź, może znowu Lewandowskiemu coś odpieprzy i strzeli dziesięć goli
w dziesięć minut. - Kumpel spojrzał na mnie, jakbym był jakiś niedorozwinięty.
No halo, może nie lubię nożnej, Bundesligii i bezglutenowego Lewandowskiego? -
Didl!
Ugh.
- Odcięli mi prąd, okej?
Manu ze zdziwienia otworzył usta, przez co musiałem oglądać przeżuty
kawałek pizzy. Fujka. Potem mężczyzna wybuchnął śmiechem, przez co zostałem
opluty hawajską. Fujka vol.2.
- Ale jak to odcięli ci prąd?
- No tak normalnie. Nie zapłaciłem rachunków i...
- Kochany, czy wiesz, że nic na świecie nie jest za darmo?
Spurpurowiałem. Dlaczego mój nieogar życiowy zawsze musi wyjść na światło
dzienne?
- Po prostu Anna mi nie przypomniała.
Fettner gapił się na mnie, jakby zobaczył Hofera grającego w jakimś
kiepskim pornolu. A ja przecież tylko nie zapłaciłem rachunków, zdarza się,
okej? To nic nadzwyczajnego.
- Wstawaj, szybko. Idziemy. - Zażądał tunelowy matoł.
Teraz to ja miałem okazję, by spojrzeć na niego jak na debila i nie
omieszkałem się tego zrobić.
- Gdzie?
- Jak to gdzie? Do Kocha. Najwyższa pora, by ten idiota ci pomógł. -
Odparł złośliwie Fettner.
O kurka wodna. Trochę przesrane.
****
- Weź odzyskaj mu Annę, bo mu już na łeb całkiem się rzuca. - Fettner
posłał Kochowi gniewne spojrzenie. Że też był na tyle odważny, by to uczynić!
Normalny człowiek, w normalnej sytuacji trząsłby gatkami przed Martinem i w
duchu modlił się do wszystkich bóstw, jakie tylko znał, by Koch nie wpierdolił
mu z bańki, ale Manu nie był taki. Hardo spojrzał w oczy byłego skoczka i jasno
przedstawił swoje żądanie. Kurka wodna, jejka i wowka, czy Fettner może zostać
superbohaterem, o którym ludzie będą rysować
komiksy? Poważka, nikt nie zasługuje na kalesony supermana tak jak on,
więc niech te norweskie ćwoki się schowają ze swoimi turbogatkami!
Jeeej, albo mi się zdaje, albo wypiłem za dużo Stiegli.
- Wszystko w swoim czasie. - Odpowiedział Koch wyważonym, tak bardzo
"swoim" tonem. - Niech się młody najpierw wyszumi.
- Noo, tak się szumi, że rachunków nie płaci i żywi się chodzącymi resztkami
chińszczyzny. Nie wspominając o nieznajomych laskach w swoim łóżku.
- Hej! - zaprotestowałem. Nikt tutaj nie będzie mnie od dziwków wyzywał. -
Była tylko jedna laska w moim łóżku, a po pijaku się nie liczy! Nie żeby do
czegokolwiek między nami doszło...
Koch prychnął lekceważąco.
- Didl, weź się nie pogrążaj.
Więc zamknąłem się. Z królem się nie dyskutuje. Trzeba być szalonym albo
Fettnerem (czy to na jedno nie wychodzi?), by próbować forsować swoje zdanie
Kochowi.
Czy mogę wrócić do swojego pogrążonego w ciemnościach mieszkania i
zamienić się w smutne świnię?
- No sam widzisz, jakie to się zrobiło...
- Łajzowate? Miętkie jak włosy Schlierenzauera? Ciapowate jak nowe
kapciuszki Kuttina?
Jak na Kocha, to bardzo ładne i słodkie porównania. Oczywiście, jeśli
pominie się fakt, że mają na celu obrażenie mnie.
Cudownych mam przyjaciół, nieprawdaż?
Martin westchnął głośno, po czym podszedł do swojego barku i rozlał do
literatek whisky. Zarąbiście. Po ostatniej libacji wciąż mam alkowstręt, na sam
zapach krakersy, które wcześniej zjadłem, próbują wydostać się na świat i oesu,
jakie to dobre i jak fajnie rozluźnia mięśnie! Chcę więcej, hej!
- O, chyba byłeś spragniony. - Zadrwił Martin, ale grzecznie dolał
whisky. Chyba zmienię o nim zdanie, jest całkiem miły, a jak się uczesze to
nawet wygląda jak normalny człowiek, a nie jak stwór grający z Lucyferami w
pokera. I zna się na whisky jak nikt.
Zrobiłem nieszczęśliwą minę i westchnąłem. Alkowyznania, tak! To
zdecydowanie moja ulubiona część upijania się. Może wyjąwszy te chwile, kiedy
wstępują we mnie nadprzyrodzone siły, jestem królem świata i bawię się, jakby
jutra miałoby nie być.
- Słuchamy cię, brachu. Co ci leży na wątrobie? - Koch kiwnął głową w
moją stronę i dolał whisky.
Oni mnie dzisiaj rozpieszczają. Jeden przychodzi z pizzą i piwem, drugi
nie żałuje drogiej whisky. Czuję się jak księżniczka Sissy, chociaż czy
księżniczki mogą się upijać? Czy to nie łamie ich etyki czy czego tam muszą
przestrzegać?
Okej. Najebałem się.
- Czuję się samotny. - Wyznałem, spuszczając wzrok.
- Kup sobie kota. - Zaproponował Manu.
- Dobry pomysł. - Zgodził się Koch. - Uwielbiam koty! Niestety moja żona
ma uczulenie, a wszyscy znajomi boją się, że będę palił ich koty, więc kupują
psy. Wreszcie będę miał po co cię odwiedzać.
Wytrzeszczyłem oczy na Martina. Nieee, kot zdecydowanie odpada. Jeszcze
eks-skoczek wpadnie do mnie z wizytą i będzie uprawiał jakieś mordy rytualne w
moim salonie. Rybka będzie lepsza. Chyba, że Koch lubi smażone welony.
- Myślę, że tęsknie za Anną.
- To nie myśl tyle, tylko pij. - Doradził Martin i dolał whisky.
Może kochowy alkohol jest dobry i fajnie się po nim człowieku robi, ale,
kurde, nie chcę powtórzyć błędów Harriego Olliego. I chcę przestać być taką
zapłakaną bułą. Życie jaskiniowca pozbawionego prądu też za specjalnie mnie nie
kręci. Więc albo stanę się bardziej samodzielny albo znowu wyrwę Annę.
Wzdych. Dorosłe życie ssie.
- Dobra. - Koch przewrócił oczami. - Odzyskamy ci Annę.
W porywie emocji rzuciłem się Martinowi na szyję i uścisnąłem go mocno zupełnie
jakby był Mikołajem, który przyniósł wymarzony model samochodu. Koch chrząknął
i spróbował mnie od siebie odsunąć. No tak, za dużo czułości. Jeśli jest coś,
czego Martin się boi to jest tym miłość. Ciekawe więc, co skłoniło go do założenia rodziny?
- Jaki mamy plan? - zapytał Fettner, dumnie rozkładając się w fotelu. No
tak, przekonał Kocha do swojego zdania, teraz będzie puszył się, jak Kraft, gdy
wygrał w bierki z Kuttinem. A wiadomo, nikt nie gra w bierki tak dobrze jak
Kuttin.
Martin zamyślił się.
- Czekoladki, kwiatki i inne romantyczne bzdury to za mało - stwierdził.
- Albo wymyślimy coś odjechanego, albo wykorzystamy najstarszy trik na świecie.
- A mianowicie?
W oku Kocha zapłonęła złowroga iskierka.
- Wzbudzimy w niej zazdrość.
******
To tak z okazji urodzin Adama Lamberta :D
Kurka, rok po złożeniu sobie obietnicy napisania tego opowiadania mam pięć dodanych rozdziałów i średni pomysł na następne. Coś poszło nie tak. Ale zgonię to na Didla, gdyby był w Polszy w ostatni weekend wszystko byłoby łatwiejsze!
Trzymajcie się!