środa, 6 lipca 2016

osiem; zakochując się?


an tagen wie diesen wünscht man sich unendlichkeit
an tagen wie diesen haben wir noch ewig zeit
wüncht ich mir unendlichkeit


- Jutro nie mogę, sorry. - Oświadczyłem, wpychając ostatnią koszulkę do pękającej w szwach torby i rozkoszując się tym, że nie muszę się starać, tak jak Haybӧck, aby poskładać ciuchy w równą kostkę w obawie przed gniewem drugiej połówki, której żyłka wyjdzie na wierzch, gdy zobaczy maksymalnie pogięte ubrania.
Bycie singlem ma swoje plusy.
Żadnych pretensji o to, że nie prasuję swoich koszul, zapomniałem kupić dla swojej partnerki podpasek i znowu nie zadzwoniłem powiedzieć "dobranoc".
Tylko w zimne wieczory nie ma się, kto do mnie przytulić.
I po powrocie ze zgrupowania zastanę puste, duszne mieszkanie.
Ale jutro... jutro wieczorem będzie miło.
- Nadal spotykasz się z tą pastereczką? - Zakpił Fettner, za co oberwał ode mnie tym, co akurat miałem pod ręką...
- Ej, oddajcie moje majtasy!
... a że akurat to były bokserki Michaela... Chyba muszę zdezynfekować sobie dłoń.
- Jo nie jest żadną pastereczką. - Posłałem Manuelowi oschłe i soczyście hejterskie spojrzenie. Paskud! - I jest bardzo miła. Idziemy jutro do wesołego miasteczka.
- Ale czad! Gdzie?! - Zapiszczał Kraft niemal tak samo głośno jak jego fanki na widok jego nagiej klaty. - Wieki nie byłem w wesołym miasteczku.
- Jej świnka idzie z wami? - Dodał złośliwie Fettner. Jak narty kocham, zaraz rozwalę mu na łbie lampę, jeszcze tylko jedno słowo. O co mu, do Hofera, chodzi?!
- Fettner, weź wyluzuj. - Odezwał się gdzieś z tyłu Schlierenzauer.
- No co? Wystawia naszą co miesięczną popijawę dla jakieś laski!
Ach, więc o to chodzi. Piwki z kumplami ponad wszystko. Ale nie tym razem. Naprawdę nastawiłem się na to wesołe miasteczko, a jeśli Jo będzie wyglądać tak uroczo jak ostatnio... Cóż, jak dla mnie wygrywa z krzywą, cuchnącą piwskiem facjatą Fettnera.
Kuraki, ona chyba serio mi się podoba.
I naprawdę dobrze czuję się w jej towarzystwie. Lubię, jak opowiada o swoim wieprzku, podśpiewuje pod nosem piosenki Taylor Swift i słodko marszczy nos, kiedy się nad czymś zastanawia. I jak bardzo się peszy, kiedy przepuszczam ją w drzwiach albo, gdy przypadkiem nasze dłonie się ze sobą zetkną.
Jest taka... taka niewinna jak pierwsze podmuchy wiosny!
- Daj mu się nacieszyć tą dziewczyną, zanim coś odpieprzy i laska od niego ucieknie.
Jednak nawet Schlierenzauer przeciwko mnie.
- Mi się wydaje, że do siebie pasują. Choć nawet jej na oczy nie widziałem. - Orzekł stanowczo Michael, trzymając w dłoniach swoje bokserki i zastanawiając się, czy są śmigane. - Oboje mają pierdolca na punkcie świń i nie śpieszą się do poważnych związków.
- Może coś z tego wyjdzie.
- I zrobią wiejskie wesele, czad!
Ten uczuć, gdy ludzie obgadują cię, kiedy stoisz obok nich. Prosiaczki kochane.
- Dzięki za analizę mojego stanu emocjonalnego. - Burknąłem, narzucając na ramię pasek od torby. - Ale może dla odmiany zajmiecie się życiem kogoś innego? To robi się męczące.
Kumple patrzyli na mnie w oniemieniu. Kocham ich jak braci, ale czasami bywają tacy durni.
W końcu Schlierenzauer wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na Poppingera.
- Poppi, jak tam twoja grzybica?

***

To nie tak, że się zakochuję.
Nie marzę o wiejskim weselu, Jo w śnieżnobiałej sukni i debilach z drużyny w roli świadków. Nie chcę (jeszcze) spędzić z tą dziewczyną całego życia, mieć trzódkę dzieci i wspólny kredyt.
Lubię ją. Naprawdę ją lubię. Ale to wszystko.
Byłem z nią na kilku randkach, przegadaliśmy trochę godzin, jestem zachwycony jej uśmiechem i światopoglądem, ale na litość boską, po co cokolwiek określać, zobowiązywać się do czegokolwiek? Chcę zrobić wszystko powoli, bez zbędnego pośpiechu. Zresztą nawet nie wiem, czy chcę stworzyć z Jo jakikolwiek związek.
Tak jak jest, jest dobrze.
Mimo wszystko gadanie tych pacanów nie mogło mi wyjść z głowy. Cały czas słyszałem ich śmiechy i przycinku o czymś poważnym. Nie pomogło też to, że Josephine wyglądała tak  uroczo, słodko i po prostu olśniewająco. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, zielone oczy lśniły, a rude warkocze zostały wreszcie rozpuszczone i teraz włosy swobodnie opadały na jej plecy.
W sumie to nie byłoby takie złe, zakochać się.
Wieczór był przyjemny, ciepły. Przeciskaliśmy się przez tłum ludzi, rozmawiając, jedząc watę cukrową i przypatrując się roześmianym klaunom robiącym zwierzaki z balonów. Czułem się, jakbym znowu miał piętnaście lat i zabrał na randkę dziewczynę, która wpadła mi w oko podczas przerwy między lekcjami. Nie miałem żadnych problemów, złamanego serca i formy do zrobienia. Liczyła się tylko ta jedna chwila, podczas której próbowałem zaimponować Jo, rozśmieszyć ją swymi marnymi żartami i sprawić, że ona też choć na chwilę zapomni o świecie, który znajdował się poza granicami wesołego miasteczka.
- Idziemy na diabelski młyn? - Zapytała dziewczyna, zarywając do góry głowę i przypatrując się kolorowym wagonikom. - Musi być z stamtąd bajeczny widok.
I rzeczywiście, obrazek, jaki rozciągał się z samej góry zapierał dech w piersiach. Pogrążone w mroku miasto, oświetlone milionem jasnych punkcików, nad którym górowały Alpy - coś, co trzeba zobaczyć.
- Cudownie. - Westchnęła, obejmując wzrokiem uśpiony Innsbruck. Lubiłem patrzeć na nią w takich chwilach jak ta, gdy zachwyt malował się na jej twarzy, a oczy z zaciekawaniem spoglądały na świat wokół. To jak podchodziła do wszystkiego z entuzjazmem, jej pasja do życia, niemożliwość usiedzenia w jednym miejscu - to wszystko czyniło ją niezwykłą i sprawiało, że człowiek sam zaczynał odczuwać jakąś ekscytację, sam chciał więcej przeżywać, więcej się dowiadywać, chciał żyć. Jo zarażała optymizmem i wiarą w świat, taką dziecinną nadzieją, a taka mieszanka okazała się być najlepszym plasterkiem na moje złamane serce.
Czasami jeden niepozorny człowiek może wnieś tyle dobrego do życia.
Przez chwilę, pod wpływem impulsu, wzruszony piękną scenerią i romantycznymi okolicznościami, chciałem powiedzieć Jo coś ładnego, wyznać, ile dla mnie znaczy. Ale zanim otworzyłem usta, diabelski młyn się zatrzymał, a ona złapała mnie za dłoń i pociągnęła za sobą w stronę kolejnej karuzeli.
Może tak lepiej. Po co to psuć? Przecież nie chcę się w żaden, nawet w zupełnie niewinny sposób deklarować.
- Chodźmy na to! - Jo wskazała palcem na karuzelę, na widok której żołądek podszedł mi do gardła, a ciarki przebiegły po plecach. Czy ona zamierzała iść na coś, na czym przez kilka upiornych sekund wisi się do góry nogami? Czy wcześniejsze karuzele pomieszały w jej mózgu i Jo jest teraz bliska szaleństwu? - No chyba nie tchórzysz? - Dziewczyna wydęła wargi i spojrzała na mnie z wyzwaniem w oczach. No i jeszcze będzie mnie prowokować. Oszalała jak nic!
- No nie. Jestem skoczkiem narciarskim, taka karuzela dla mnie to pikuś. - Odpowiedziałem, głośno przełykając ślinę. Do cholery, skakałem na Vikersund, to było o wiele niebezpieczniejsze niż ta karuzela, na której świetnie bawią się jakieś małolaty z gimnazjum, prawda? Jestem odważny i zrobię to, Josephine nie może przecież myśleć, że jestem tchórzem.
Tylko dlaczego na sam widok tego okropieństwa jestem bliski narobieniu w gacie?
- To idziemy. - Jo wzruszyła ramionami i pociągnęła mnie za sobą. Czy to dobry czas, by zacząć odmawiać zdrowaśki i modlić się do wszystkich znanych mi bóstw?
Gdy siedzieliśmy już na miejscach, Jo złapała mnie za dłoń i posłała mi pokrzepiający uśmiech. Maszyna zapiszczała i ruszyła. Chyba krzyczałem, ale nie pamiętam, mój mózg wyparł z pamięci to okropne przeżycie. Naprawdę. skakanie z mamutów w najgorszą pogodę nie jest tak straszne jak wiszenie do dołu głową na wielkiej maszynie. Kiedy wreszcie przejażdżka się skończyła, a ja znowu poczułem grunt pod stopami, miałem ochotę paść na kolana i ucałować ziemię. Żołądek natomiast przylepił mi się do kręgosłupa, w gardle urosła jakaś gula, kolana się trzęsły, a z mózgu chyba zrobiła mi się galaretka.
- Jesteś blady. - Orzekła Jo, patrząc na mnie ze współczuciem. - Chcesz się czegoś napić?
Pokiwałem głową, ale od ruchu zaraz zrobiło mi się niedobrze. Usiadłem na ławce, a Josephine poszła kupić wodę. Ale zmaściłem. No prosiaka mać, to się popisałem. +2345456 do zajebistości, Didl. Czy ja zawsze muszę się skompromitować? Co ze mną jest nie tak?
Jo wróciła z chłodną butelką mineralnej. Usiadła obok mnie, delikatnie kładąc mi dłoń na ramieniu. Napiłem się wody. Powoli wracały mi siły, żołądek się uspokajał, w głowie się już nie kręciło. Westchnąłem głęboko. Masakra. Myślałem, że nie jestem taką panienką.
- Lepiej? - Zapytała łagodnie Jo.
- Mhmm.
- Chcesz już wracać?
- Przepraszam. - Wbiłem wzrok w swoje splecione dłonie. - Ale nie marzę o niczym innym niż o położeniu się w łóżku.
- Przecież nic się nie stało. - Dziewczyna odgarnęła mi włosy, po czym mnie objęła. Zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu. Jo tak przyjemnie pachniała. I troszczyła się o mnie. Chyba na serio mnie polubiła.
Od razu poczułem się lżej i lepiej. Może nie było tak źle, jak to początkowo wyglądało?
Wstaliśmy z ławki i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Po drodze zatrzymałem Jo przed stoiskiem, gdzie wygrywało się fajne rzeczy, gdy trzema trafieniami rzutek zdobyło się ładną liczbę punktów.
- Poczekaj, wygram ci tego dwumetrowego miśka.
Maskotka była czadowo i przeogromna. Na pewno większa niż Jo. Może jeśli ją zdobędę, zmażę dzisiejsze niechlubne wrażenie?
Jo się zaśmiała i życzyła mi powodzenia. Wręczyłem hajs panowi prowadzącemu, po czym koleś podał mi trzy rzutki. Odetchnąłem głęboko i skupiłem się na tarczy. Pierwsza rzutka utknęła zdecydowanie za daleko środka. Kurczaki.
- Nie przejmuj się. - Szepnęła Jo.
Uśmiechnąłem się do niej, po czym wziąłem lekki zamach, rzuciłem rzutką iii... JAWOHL, w sam środek tarczy! I kto tu jest mistrzem, co?
Okej, ostatni rzut. Ugh, już nie poszło tak świetnie, rzutka utknęła kilka centymetrów powyżej środka. Pan zebrał rzutki, po czym podliczył punkty. Sięgnął po coś pod ladę, a potem z uśmiechem wręczył mi pluszową, różowiutką świnkę.
- Gratulacje.
Och, co za ironia. Czy ja wygrałem świnię?
Ale istnieje prawdopodobieństwo, że taka maskotka spodoba się Jo bardziej niż dwumetrowy miś, prawda?
- Proszę, dla ciebie. - Nieśmiało podałem dziewczynie świnkę. Twarz Jo rozświetliła się pięknym uśmiechem, zaraz ruda rzuciła się na mnie i cmoknęła mnie w policzek, mamrocząc jakieś typowe dziewczyńskie słówka. Było miło. Poczułem się jak bohater, mimo że w tym wszystkim chodziło tylko o trafienie rzutkami w środek tarczy. Ale wygrałem znacznie więcej niż pluszową świnkę, wygrałem uśmiech Jo i jej zadowolenie.
Może jednak zacząłem się zakochiwać???

*********


halo, zgubiłam Didla w Didlu :c
i ogólnie tak meh.
ale spokojnie, będzie lepiej huehuehue ;>

piątek, 20 maja 2016

siedem; nowe horyzonty


das beste kommt noch, vielleicht wird es schwer
ist alles okay, das ist nur wachstumsschmerz
das beste kommt noch



- ... i wtedy strzelił takiego pięknego gola, że prawie do łez się wzruszyłem. Serio, żałujcie, że nie oglądaliście. A w przyszły weekend jest w jakieś wiosce pod Wiedniem wystawa rasowych świn i konkurs na największego knura w Austrii, nie chcecie może się tam przejechać? Będzie czadowo! Będziemy pić piwo i podziwiać wieprzowinę, póki żywa, a jeśli nam się poszczęści, to może wkręcimy się do komisji. Tylko musielibyśmy wyjechać w sobotę skoro świt, bo w piątek jestem umówiony do fryzjera, ostatnio trochę zarosłem, i będę porządkować swoje feng shui, a najpierw tak w ogóle muszę ogarnąć burdel w mieszkaniu. Na podłodze mam chyba dwudziestocentymetrową warstwę kurzu, roztoczy i mojego martwego naskórka. Och nie, będę musiał jeszcze wpaść do supermarketu po jakieś gadżety perfekcyjnej pani domu...
- Błagam, czy ktoś może go wyłączyć? Gada jak nakręcony. - Burknął pod nosem Schlierenzauer, rozgrzebując widelcem kaszę na swoim talerzu. - I pluje we mnie resztkami jedzenia.
Posłałem mu szeroki uśmiech, nie przejmując się jego zirytowaną miną, po czym kontynuowałem swoją opowieść, robiąc tylko przerwy na oddech. Czułem, że mam w sobie tą moc! Mogę szczebiotać, biegać przez godzinę, robić setki durnych, wymyślonych przez trenera ćwiczeń, rozciągać się, znosić fałszowanie Krafta (a nikt nie potrafi tak zepsuć I want to break free jak on), odkurzyć wieki nieodkurzany samochód, wyczyścić całe srebro babci i zrobić dżem.
- Wracając do soboty, wieczorem będzie wiejska potupajka z jakąś obciachową muzyką. Czad, nie? Specjalnie na tę okazję kupiłem sobie flanelową koszulę w kratę. Bożuniu, będę wymiatać!
- Fettner, czy nie wspominałeś czasem, że Koch mówił, iż Inga opowiadała, że Didl na tym weselu tak na zawsze rozstał się z Anną?
Czego oni tak dziwnie się na mnie gapią? Wolnego człowieka nigdy nie widzieli?
- Nie wygląda na załamanego.
- Na stukniętego tak, ale na załamanego w życiu.
- Thomas, albo powiesz nam o co chodzi, albo zaprowadzimy cię do psychiatry. Jak mannery kocham, tak zrobimy. - Zagroził Kofler.
Przeżułem ostatni kęs steku, odsunąłem od siebie pusty talerz i uśmiechnąłem się po same ósemki. Było dobrze, więc po Hofera chcą wszystko komplikować? Jak baby!
- Zacząłem nowy rozdział w życiu, rozumiecie? - Wzruszyłem ramionami, przyglądając się temu, jak niedowierzanie na twarzach kumpli przeradzało się w głęboką konsternację.
Schlierenzauer jako pierwszy dał wyraz swojemu powątpiewaniu.
- Który polega na lataniu z mopem po mieszkaniu i przesuwaniu mebli, aby twoja czakra mogła być zadowolona?
Naja, osioł!
- Nie, Gregorze. - Wywróciłem oczami. - Po prostu nie ma sensu, abym dalej płakał w poduszkę, chował się przed światem i pił zdecydowanie za dużo Stiegla. Owszem, rozstanie z Anną było trudne, ale potrafię sobie z tym poradzić. Mam całe życie, by poznać kogoś wyjątkowego, czyż nie?
- Mądrze gada! - Zaśmiał się Manu.
- Jakoś nie wierzę w tę twoją dobrą energię. Serio sobie radzisz, czy tylko to sobie wmawiasz?
- O co ci chodzi? - Zgromiłem Schlierenzauera spojrzeniem. - Nie baw się w psychologa, to zdecydowanie nie twoja działka.
- Martwię się...
- Zajmij się sobą, do tej pory to wychodziło ci najlepiej. - Fuknąłem i dla efektu mocno odsunąłem od stołu krzesło, po czym wstałem, rzucając Gregorowi pełne wyższości spojrzenie. - Idę tam, gdzie moje szczęście nie będzie nikomu przeszkadzać.
- Didl, daj spokój - zawołał jeszcze za mną Gregor, ale jakoś mnie to nie obeszło. Wiecznie coś im nie pasuje. Jestem smutną i przygnębioną bułą - źle, jestem szczęśliwy - też źle. A ja wreszcie sobie wszystko ułożyłem, przemyślałem, stanąłem na nogi. Wreszcie wiem, jak obudzić się, by nie spojrzeć na pustą połówkę łóżka, jak nie załamać się, gdy znajdę do połowy zużyty krem do rąk Anny, jak nie smutać, gdy w telewizji znowu puszczą Friends, jej ulubiony serial. Powoli uczę się bez niej żyć, każdy kolejny dzień jest coraz mniej pusty i bolący, a ja mam tą pewność, że przecież przede mną jeszcze wiele do przeżycia. W bólu rodzą się najwięksi, może uda mi się przekuć swoje osobiste cierpienie w coś dobrego. Skupię się na treningach, zostanę świetnym sportowcem, a nie tylko kolesiem, który wygrał TCS, zabłysnął i zniknął. Tak, zrobię to. Następny sezon będzie mój!
A że czasami będzie boleć - trudno. Przejdę przez to.
I może kiedyś nawet przestanę tęsknić.
- Didl, tu jesteś! - Nie wiedzieć skąd obok mnie zmaterializował się Fettner.
Przywrócony do rzeczywistości obejrzałem się wokół. Zabsorbowany własnymi myślami nawet nie zauważyłem, że doszedłem do pobliskiego parku. Westchnąłem głośno i usiadłem na ławce. Manu zaraz przysiadł obok mnie.
- To nie tak, że jest mi łatwo i że w ogóle nie myślę. - Przyznałem, wlepiając wzrok we własne dłonie. - Ale nie jest mi tak cholernie trudno, kiedy nie myślę, jak wielką tragedią okazał się dla mnie koniec związku. Chcę wierzyć, że moja życie nadal ma sens. Chcę mieć motywację, by się starać.
- Jak to mówią, po każdej burzy wychodzi słońce. - Manuel poklepał mnie po ramieniu. - Choć raczej smutni ludzie nie widzą pocieszenia w jakichkolwiek będzie lepiej.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Jeśli wolisz pogadać z kimś innym, zadzwonię po Kocha...
- Ani mi się waż! - Spiorunowałem przyjaciela spojrzeniem. Nie wiem, co to za szatańskie moce obezwładniły Fettnera, ale dla mojego zdrowia psychicznego byłoby lepiej, gdyby koleś szybko wrócił do normalności. Żadnych Kochów na najbliższe dziesięć lat, nie mam zamiaru realizować jego kolejnych, cudownych pomysłów. Przecież ten plan z Ingą... Jak mogłem być tak zdesperowany, by się na to zdobyć? - Koch już zrobił swoje.
- Więc masz swój plan?
- Jasne. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Najpierw popołudniowy trening, a potem się zobaczy. Wracamy?
Fettner nie wyglądał na przekonanego, ale chyba wreszcie mnie zrozumiał, bo tylko kiwnął głową z lekkim uśmiechem i wstał z ławki. Za to ja byłem pewny, że już niedługo wszystko się ułoży.


every morning there's another start
every morning hits so hard
guess i'm running scared
guess i'm running on empty


- Nie wierzę, że my tu, kurwa, jesteśmy. Didl, jesteś chorym pojebem.
- Nie gap się tak na mnie, lepiej spójrz na Günthera. Piękny okaz!
Uśmiechnąłem się szeroko w stronę Fettnera i Schlierenzauera, po czym wziąłem łyka piwa i znowu skupiłem swój wzrok na dorodnym knurze ze Styrii. Byłem pewien, że zbierze wysokie nuty, był doprawdy piękny.
Ale trzeba przyznać to szczerze, konkurencję miał porządną.
- Niech po tym wszystkim spróbuje powiedzieć, że nie jestem dobrym przyjacielem, to mu narty do gardła wepcham. - Mruknął gdzieś z tyłu Gregor.
A gdyby pustkę w sercu wypełnić miłością do trzody chlewnej? Kupiłbym sobie niewielkie gospodarstwo pod Innsbruckiem i jakieś dwie, trzy świnki. Karmiłbym je, czesał, chlapał błotem i przytulał. Mogłoby być naprawdę czadowo!
- Ale muzyka jest zajebista. Kocham austriackie country. - Zaśmiał się Fettner, ale nie bez cienia ironii w głosie. - Ale wiecie, co kocham bardziej? Piwo. Gdzie tu jest bar? - Manu rozejrzał się wokół i, dostrzegłszy stoisko, gdzie sprzedawano złoty trunek, wyruszył w tamtą stronę.
- Taak, zdecydowanie nie da się tu wytrzymać na trzeźwo. - Gregor z namysłem spojrzał na trzymaną w ręku puszkę piwa, po czym posłał mi uśmiech i pobiegł za Fettnerem.
Odetchnąłem z ulgą. Cieszyłem się, że kumple postanowili ze mną tu przyjechać i bardzo doceniałem ich gest, ale jak podziwiać świnki, kiedy marudzą ci nad uchem, jak kobiety opętane PMS-em? Już Anna podczas, ekcm, trudnych dni była łatwiejsza do zniesienia niż oni teraz.
O rety, Hans! Ten wieprzek musi ważyć jakieś dwie tony! I łudząco przypomina mojego wuja, Olgierda.
- Piękny, prawda?
Odwróciłem się i mrużąc oczy, dostrzegłem młodą kobietę w dżinsowych ogrodniczkach i wielkim kapeluszu na głowie, spod którego wystawały dwa długie, marchewkowe warkocze. Dziewczyna mogła mieć niewiele powyżej dwudziestu lat. Jej nos i policzki zdobiło  morze piegów, a spod gęstych rzęs spoglądały na mnie najpiękniejsze zielone oczy, w jakie kiedykolwiek się wpatrywałem.
- Hahans jest twój? - Wydusiłem z siebie i, aby zamaskować brak pewności siebie, napiłem się piwa i wbiłem wzrok w knura.
Nieznajoma zaśmiała się (a miała bardzo piękny śmiech) i podeszła do ogrodzenia, za którym zwierzę chłeptało wodę z korytka.
- Dokładnie. - Potwierdziła, posyłając mi uśmiech. Miała odrobinę krzywe zęby, co tylko dodawało jej uroku. - Mój ojciec prowadzi gospodarstwo, dużo mu pomagam. A na osiemnastkę dostałam Hansa.
- Czad. - Bąknąłem. - Na pewno wygracie.
Dziewczyna znowu się zaśmiała. Miała słodkie dołeczki w policzkach i pachniała zdecydowanie ładnie, biorąc pod uwagę fakt, że miała na wychowaniu świnie.
Oh nie, was ist los?
- Jeśli mogę zapytać - dziewczyna spuściła wzrok. - Co taki sportowiec robi na pokazie świń?
Spaliłem buraka. Czy zaimponuje jej fakt, że trzoda chlewna przynosi mi cholernie dużo szczęścia? A może powinien rzucić jakimś żartem, pokazać, jaki supi ze mnie gość?
- Poszerzam horyzonty?
- Ciekawe.
- Taak.
- Jo, gdzie jesteś?
Dziewczyna (Jo???) obejrzała się przez ramię, po czym posłała mi zniewalający uśmiech.
- Wybacz, praca wzywa. Mam nadzieję, że zostaniesz na festyn - zaśmiała się, odwróciła i oddaliła się, a ja stałem jak ciołek, wpatrując się jak dwa warkocze podskakują w rytm jej kroków.
Co tu się właśnie stało?

***
  
- Niestety nie puszczają już austriackiego country - Fettner pokiwał smętnie głową, obiema dłońmi obejmując kufel z piwem. - Tylko austriackie disco-polo. Nie wiem, co jest gorsze.
- Nie marudź. - Odrzekłam, rozglądając się wokół. Miałem nadzieję, że Jo się pojawi i będę miał możliwość pogadania z nią przez chwilę. Sam nie wiedziałem, co chciałem jej powiedzieć, po prostu... no nie wiem, była miła. I chyba chętnie powywijałbym z nią w rytm tej żenującej muzyki.
- Szukasz kogoś? - Schlierenzauer zmarszczył brwi, wbijając we mnie czujne spojrzenie.
Poczułem, że się rumienię.
- Nnie, no coś ty? Kogo niby? - Bąknąłem od niechcenia i wzruszyłem ramionami. Dlaczego miałem takie opory, by opowiedzieć im o Jo? Przecież jestem wolny, a ona całkiem urocza. I hej, od rozstania z Anną chyba już minął odpowiedni czas żałoby, najwyższa pora, bym wrócił do randkowania, prawda?
Nie żebym myślał tak poważnie o Jo. Ja tylko chciałbym jej pogratulować. W końcu Hans zajął drugie miejsce!
- Meh, nawet fajnych dziołch tu nie ma, chociaż, chociaż... - Manu zmrużył oczy, patrząc gdzieś za moimi plecami. - Zaklepana! - Krzyknął, po czym wstał z miejsca i oddalił się ku blondynki z bogato zaokrąglonymi strategicznymi miejscami.
- Więc zostaliśmy sami... - Mruknął Gregor. - O czym chcesz gadać? Mam nadzieję,  że nie o świniach, wystarczająco się dzisiaj o tym nasłuchałem.
MATKO SAŁATKO, SIE IST HIER!
- Właściwie to ja... - zacząłem się plątać. Gott, czy kiedykolwiek przestanę być mentalnym piętnastolatkiem? - Bo widzisz, hmm, cześć. - Posłałem kumplowi speszone spojrzenie, po czym pomknąłem w stronę Jo. Dziewczyna stała sama przy barze i chyba czekała na piwo. Wyglądała słodko. Ogrodniczki wymieniła na kwiecistą sukienkę, a we włosy wpięła jakiegoś kwiatka.
Dobra, Didl, dawaj!
Tylko... jak się flirtuje? Chyba zdążyłem zapomnieć, jak to jest...
- Thomas, cześć! - Jo zauważyła mnie, zanim zdążyłem wymyślić, co jej powiem. - Wiedziałam, że przyjdziesz. - Uśmiechnęła się, po czym odebrała od barmana swoje piwo.
- Tak, ja... - Stanąłem obok niej i przełknąłem ślinę. Cholera. - Ja... Chciałem ci pogratulować. Drugie miejsce to jest coś.
- Dziękuję.
Tak, to może ja kupię piwo. Alkohol to coś, co może pomóc i co opanuje moje nerwy.
- Jo, słuchaj - zacząłem, gdy barman podał mi kufel ze złocistym trunkiem. - Może...
- Skąd wiesz, jak się nazywam? - Przerwała mi, lekko przekrzywiając głowę.
Znowu się zarumieniłem. SCHEISSE.
- Ktoś się przedtem tak zawołał...
- A tak. - Uśmiechnęła się. - Ale mam na imię Josephine.
- Josephine - powtórzyłem, smakując jej imienia. - Bardzo ładnie.
Josephine była krzepka, a przy tym bardzo dziewczęca i delikatna. Właściwie wyglądała jeszcze jak nastolatka. I miała najpiękniejsze oczy na świecie. Cholera. Dlaczego tak bardzo zawróciła mi w głowie? Dlaczego pociły mi się ręce, a na twarz wypełzały rumieńce za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się krzyżowały? Dlaczego bałem się, że już więcej jej nie spotkam?
Wziąłem głęboki wdech.
- Tak w ogóle skąd jesteś?
- Z Griesu. - Odpowiedziała, uśmiechając się lekko.
GRIES. PERFEKT.
Ogar. No już, wdech, wydech.
- O, to całkiem... całkiem blisko Innsbrucka. - Próbowałem udawać, że ta informacja nie wywarła na mnie żadnego wrażenia, ale jest to trudne, kiedy wszystko w człowieku tańczy z dziwnej radości.
- Tak. Oprócz gospodarstwa prowadzimy jeszcze pensjonat. Powinieneś wpaść do nas. Mamy saunę i inne bajery, które pomogą w regeneracji. Po treningu na przykład.
Czy Jo się speszyła? Bo ja na pewno.
- Czemu nie. - Odparłem, nonszalancko opierając się o bar. Dlaczego stwarzanie pozorów opanowania jest takie trudne? - A ty powinnaś wpaść czasem do Innsbrucka na kawę. Tymczasem zatańczymy?
- Już myślałam, że nigdy mnie nie poprosisz do tańca. - Jo wywróciła oczami, jednocześnie się śmiejąc, po czym chwyciła moją dłoń i poszła ze mną na parkiet.
Dawno moje życie nie było takie lekkie  i beztroskie jak tej nocy.


*********

oh, czy jest jeszcze jakakolwiek szansa dla mojego musku?
weny tak mało, a ja mam do obdarowania trzy opowiadania, więc z częstotliwością dodawania rozdziałów gdziekolwiek jest jak jest. :c
i odsyłam do zakładki bohaterowie, gdzie trochę co nieco zaktualizowałam ;)


czwartek, 31 marca 2016

sześć; katharsis


pick apart the pieces you left
don't you worry about it, don't you worry about it
try to give yourself some rest
and let me worry about it, let me worry about it


Czy ja kiedykolwiek zrozumiem, że nie powinienem radzić się i słuchać chłopaków z kadry? Jeszcze do niczego dobrego mnie to nie doprowadziło, wręcz przeciwnie, zawsze rady tych gamoni sprowadzają na mnie kłopoty większe niż uszy Morgensterna. Ale oczywiście co teraz robię? To, co zaleciły mi te zakute łby. Od skakania na nartach w głowach im się poprzewracało. Mi też swoją drogą. Dlaczego muszę być taką typową blondynką?
- Więc mówisz, że tutaj będzie ta twoja niunia?
Posłałem Indze hejterskie spojrzenie, na co kobieta tylko wydęła wargi, po czym uśmiechnęła się szyderczo. Widać, że kuzynka Kocha. Ten sam mroczny charakterek, to samo zbuntowane spojrzenie, tylko buźka o wiele, wiele ładniejsza. Musiałem to przyznać, Inga Koch była naprawdę niezłą laską, taką mocne dwanaście na dziesięć, nawet Fettnero, naczelny znawca kobiecego piękna to przyznał. Dlatego miałem obiekcje, co do naszego planu. Bo niby jakim cudem, ktoś z takim ryjem jak mój, mógłby wyrwać taką lasencję jak Inga? Jej zgrabne ciało odziane w obcisłą, czerwoną kiecę, długie blond włosy i perlisty uśmiech z łatwością zdobyłyby każdego samca na ziemi. Więc to logiczne, że mając do wyboru jakiegoś mistera 2015 i mnie, nie wybrałaby mnie. No bo wiocha trochę pokazać się ze mną, kiedy jest się taką superlaską.
O nie, dlaczego włączył mi się tryb emo i dlaczego mam zaniżoną samoocenę? Człowieku, zluzuj porty, wygrałeś TCS, jesteś gość, okej? I facjatę też masz znośną, powie ci to twoja co druga, nastoletnia fanka.
- Prawdopodobnie - odparłem grzecznie i pociągnąłem Ingę w tłum gości.
Ślub naszego wspólnego przyjaciela, nie ma siły, by Anna tutaj nie przyszła, prawda? Gorzej, jeśli przyszła z kimś i to z kimś fajnym. Oesu, to był zły pomysł, by to tutaj odzyskać Heckmann. Przecież na pewno z kimś przyszła, kto na śluby chodzi sam?
Nie Anna.
Bo Anna przyszła z... Jonasem.
Badum tss.
- Kurweła - mruknąłem i ruszyłem w przeciwną stronę, jak najdalej od brunetki. Przerażało mnie to, że może jest już w związku i to z kimś z naszej paczki. A Jonas, cóż, zawsze wodził za nią oczami. Cholerny, dobrze zbudowany brunet metr dziewięćdziesiąt z uśmiechem jak z reklamy Blend-a-medu. Niech to Pointner chorągiewką strzeli, schlierenzauerowe włosy oklapną, a Koflerowi ochraniacz spadnie z zębów! Kurwa, kurwa, kurwa!
- Co cię tak zdenerwowało? - Inga zaśmiała się i to wcale nie w miły sposób.
Posłałem jej niechętne spojrzenie. Co z tego, że fajnie wygląda, skoro jest jak kopia Kocha? Wszystko czego teraz potrzebuję to trochę szyderstwa, tak, dokładnie. Kurwa.
Okej, Didl, oddech. No już, weź się w garść. I nie przeklinaj tyle. Jeszcze Kuttin wyłapie twoje myśli i będziesz musiał zapełnić słoiczek sporą ilością centówek.
- Anna - burknąłem, opierając się o ścianę. Może powinienem się napić albo coś?
- Powiedz mi - Ingę widocznie bawiła moja sytuacja, bardzo śmieszne, haha. - jak mamy wzbudzić w niej zazdrość, skoro przed nią uciekasz? Musi nas zobaczyć.
- Co ty nie powiesz?
- Więc w czym problem?
Powoli wypuściłem z ust powietrze.
- Przyszła z moim kumplem.
- I  co z tego?
- Sama zobacz - najdyskretniej jak się dało, wskazałem Kochównie Annę i tego fagasa, którzy stali obok stołu szwedzkiego i gawędzili. Cóż, przynajmniej nie wymieniali płynów ustrojowych ani nie trzymali się za ręce.
- Dobra dupa - podsumowała blondynka, za co spiorunowałem ją wzrokiem. Tak, potrafi podnieść na duchu, nie powiem.
- Nie pomagasz.
Inga znowu uśmiechnęła się ironicznie. Co za laska.
- Mogę go wyrwać, a Anna wypłacze ci się na ramieniu, pocieszysz ją w swoim łóżku i będziecie żyć długo i szczęśliwie.
- Inga! - No doprawdy, nic tylko złapać się za głowę.
- Albo do nich podejdziemy, grzecznie się z nimi przywitasz i mnie przedstawisz.
Wziąłem głęboki oddech. Raz kozie śmierć, przecież od początku taki mieliśmy plan.
Złapałam Kochównę za dłoń i zacząłem przedzierać się przez tłum. Tylko spokojnie, Didl. Nie załamuj się widokiem Anny z innym, nie rób do niej maślanych oczek, nie padnij przed nią na kolana i nie błagaj o jeszcze jedną szansę.
Kurde, jak dobrze wygląda.
Ganz egal.
- O, Anna, hej - starałem się wyglądać na zaskoczonego, kiedy niby przypadkowo znalazłem się przy szwedzkim stole razem z Ingą.
Anna zdziwiona uniosła nieznacznie brwi, najpierw lustrując mnie wzrokiem, a potem przenosząc spojrzenie na Kochównę. Po chwili konsternacja zniknęła z jej twarzy na rzecz przyjaznego uśmiechu.
- Thomas, cześć! Myślałam, że nie przyjdziesz.
Brunetka przytuliła mnie i pocałowała w policzek, ale - mimo, że były to szczere, ciepłe gesty - brakowało w nich tej iskry. No wiecie, bardziej jakbym był jej naprawdę dobrym kumplem niż kimś, kogo się kocha, z kim dzieli się łóżko i paczkę chipsów.
Może nie mamy już czego ratować.
- Cześć, Didl - Jonas klepnął mnie w ramię, po czym podał dłoń. Taa, koleś, nie wiem, czy wiesz, ale wypadłeś już z mojej top 10 kumpli. Łapy z dala od mojej kobiety!
- Siema. Przyszliście... razem?
Anna zaśmiała się.
- Po prostu nie miałam z kim przyjść, Jonas również, więc się zgadaliśmy. No wiesz - kobieta wzruszyła ramionami. - Nie przedstawisz nam swojej... towarzyszki?
Przez chwilę miałem ochotę zarumienić się i zapaść się pod ziemię, ale szybko odzyskałem rezon. Trzeba konsekwentnie trzymać się planu, krok za krokiem.
- Taa, to Inga - spróbowałem się szczerze uśmiechnąć. Kłamanie zawsze przychodziło mi z trudem. - A to Anna i Jonas.
Srututu, cała trójka wymieniła uprzejmości. Miałem wrażenie, że Anna dość nieufnie spojrzała na Ingę, ale często widzę to, co chcę widzieć, a nie to, co naprawdę się dzieje. Na przykład nie zauważyłem, że związek mi się sypie, póki Anna nie zasugerowała rozstania.
- Jesteście razem? - Heckmann nieznacznie się uśmiechnęła.
Inga postawiła przejąć inicjatywę.
- Spotykamy się od niedawna - objęła mnie w pasie ze szerokim uśmiechem. - Na razie to nic poważnego, świetnie się razem bawimy, ale zobaczymy, co przyniesie los - zaśmiała się, po czym cmoknęła mnie w policzek. Była naprawdę urocza i ujmująca, umiała grać słodką, choć w rzeczywistości lubiła pluć jadem i hejtem. - A wy?
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi - Jonas zaśmiał się, po czym popatrzył się na mnie. - Nie mógłbym chodzić z eks kumpla.
Ale palnął. Aż wstrzymałem oddech. Natomiast Inga teatralnie uniosła brwi.
-  Byliście parą? - Zapytała, to patrząc na mnie, to na Annę.
Zrobił się kwas. Heckmann oblała się rumieńcem, ja wzruszyłem ramionami, wbiwszy wzrok w ziemię. Niezręcznie jest stać obok swojej byłej dziewczyny, a co dopiero przedstawiać jej swoją "nową partnerkę".
- Byliśmy razem kilka lat, ale nie musisz się martwić, wszystko jest już zakończone - wytłumaczyła Anna pogodnym tonem, choć nie wydawała się być pewna tego, co mówi. - Cieszę się, że Thomas układa sobie życie i jest szczęśliwy.
Taa, szczęśliwy po cholerze.
Inga odwzajemniła uśmiech Anny, po czym postanowiła potańczyć. Ze mną. Uh. Nigdy nie byłem Rune Veltą parkietu, ledwo nauczyłem się tańczyć walca wiedeńskiego na jakąś szkolną uroczystość i z trudem wychodzę cało z potupajek, mimo to z Ingą tańczyło mi się zaskakująco lekko. Może nie czułem się jakoś bardzo komfortowo z tym, że to ona prowadziła w tańcu, ale zawsze lepsze to niż tracenie równowagi po nieco bardziej skomplikowanej figurze i deptanie po palcach.


so hold on
hold on to what we are
hold on to your heart

Było przyjemnie. Dobra muzyka, piękna kobieta w ramionach, przyzwoicie ułożone włosy. Ale jednak coś było nie tak. Jakiś mały element psujący piękną konstrukcję, detal zaburzający równowagę sytuacji.
Anna.
Anna, której powinien teraz deptać po czerwonych szpilkach, a która śmieszkuje sobie z Jonasem.
Anna, która nie patrzy na mnie z zazdrością, a ociera łzy z kącików oczu i uśmiecha się promiennie w stronę innego mężczyzny.
Nic już z tego nie będzie, prawda?
Żadnego kocham, przepraszam, tęsknie. Żadnych łez, wzruszających pogodzeń, upojnych nocy. Żadnego jedzenia ogórków korniszonych o trzeciej w nocy i popijania ich tanim winem. Nic. Będę ja i będzie ona. Osobno. Oddzielnie. Z dala od siebie.
To koniec. Po prostu.
- Przepraszam - wyszeptałem w stronę Ingi, na chwilę przed tym, jak oczy zaszły mi łzami, i odwróciwszy się na pięcie, wyszedłem przed budynek. Wziąłem głęboki oddech, mając nadzieję, że chłodne, nocne powietrze ostudzi wszystkie kłębiące się we mnie emocje, ale nic takiego się nie działo. Nadal okropnie mnie paliło, ogień dosłownie pożerał mnie od wewnątrz. Czułem się tak, jakby ogromny kamień rozpłaszczył mi serce. Cały drżałem i cudem się nie rozwyłem.  
Odkąd Anna ze mną zerwała, upierałem się przy tym, że uda mi się ją odzyskać. Odpychałem od siebie myśl, że to prawdziwy koniec, że zerwaliśmy na dobre. Wciąż się łudziłem, że kiedy Anna przemyśli sprawę, wróci do mnie z paczką przeprosinowych krówek w ręce. Nawet przez moment nie przeszło mi przez głowę, że będę musiał ułożyć sobie życie z kimś innym, że to nie z nią wybuduję jednorodzinny domek na przedmieściach, spłodzę syna i wyhoduję świnię.
Ten rozdział się zakończył.
Powoli wypuściłem z ust powietrze, wpatrując się w gwieździste niebo. Mimowolnie przypomniałem sobie noc, podczas której poznałem Annę. Ognisko, impreza urodzinowa kumpla. Dużo piwa i kiełbasek. I ona, taka zwyczajna, a jednak wyróżniająca się z tłumu. Od razu wiedziałem, że tak szybko nie wyjdzie mi z głowy. Rozmawialiśmy, dużo. I nawet śmiała się z moich słabych żartów! W pewnym momencie odeszliśmy na bok, usiedliśmy na trawie i, dzieląc się marzeniami, kontemplowaliśmy niebo gęsto usiane gwiazdami. Nigdy nie byłem tak blisko z kimś zupełnie obcym. Całkowicie skradła mi serce.
Dwa miesiące później zostaliśmy parą.
Prawie trzy lata później zerwaliśmy.
- Thomas, wszystko w porządku?
Nie musiała się odzywać, bym wiedział, że to ona. Wystarczyło, że stanęło tuż obok, pachnąc swoimi ulubionymi, delikatnymi perfumami. Czasami jeszcze czuję ten zapach na swojej bluzie, którą jakoś szczególniej sobie upodobała.
Przeniosłem na nią wzrok, mając nadzieję, że nie wyglądam jak porzucony szczeniak. Ale z drugiej strony nie starałem się niczego maskować; nikt nie znał mnie lepiej niż ona.
- Już się nie zejdziemy, prawda?
- Thomas - Anna westchnęła, nieco zaskoczona moim pytaniem. Powoli pokręciła głową. - Nie. Przykro mi.
Jakiś impuls kazał mi się odwrócić i chwycić ją za dłoń. Była zimna jak zawsze. Tak jak jej nos i stopy.
- Chciałem o ciebie walczyć. Udowodnić, że cię kocham, że możemy być szczęśliwi...
- Ale spotkałeś Ingę. Naprawdę cieszę się z twojego szczęścia.
- Jak ty nic nie rozumiesz! - prychnąłem, puściwszy jej dłoń. A ponoć to faceci niczego nie dostrzegają, a zwłaszcza sygnałów i uczuć. - To wszystko na niby. Żebyś była zazdrosna.
- Thomas...
- Kocham cię. Kocham cię jak nikogo innego.
- Proszę... - Czy to łzy w jej oczach?
- Proszę, nie przerywaj mi. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, ale dzisiaj zrozumiałem, że to koniec. Odpuszczę.
- Thomas - Teraz już widziałem je wyraźnie, spadały po policzkach, rozmazując tusz i mocząc skórę. Starłem je kciukiem. Nie chciałem, by płakała, by była smutna. Zasługiwała na to, by być szczęśliwa. - Tak bardzo cię przepraszam.
Przytuliłem ją do siebie, mocno obejmując jej plecy i pozwalając, by płakała w moją koszulę. Zrobię dla niej wszystko, a skoro chce, żebym odszedł, odejdę. Proste, ale jakże trudne.
- Czy to będzie sztuczne, oklepane i okropne, jeśli powiem, że chciałabym, żebyśmy nadal byli przyjaciółmi? - zapytała, nadal tkwiąc w moich ramionach. Wciąż drżała.
Pogłaskałem ją po ciemnych włosach. Ten ostatni raz miałem ją tak blisko siebie, mogłem ją dotykać, obejmować, mówić o najintymniejszych uczuciach, słuchać bicia jej serca i nie myśleć o tych, co zrobię z dniami bez niej.
Nie odchodziła, a mimo to odbierałem wszystko jak pożegnanie. Bardzo nie lubię pożegnań.
- Byłaś moją najlepszą przyjaciółką i zawsze nią będziesz - delikatnie odsunąłem ją od siebie, złapałem palcem za podbródek i zmusiłem, by na mnie popatrzyła. Oczy miała pełne łez i smutku. - Słyszysz? Zawsze.
Uśmiechnęła się, ocierając dłońmi twarz. Nawet z rozmazanym tuszem i czerwonymi oczami była najpiękniejsza na świecie. Ale już nie moja.
- Zawsze - powtórzyła, klepiąc mnie w ramię i opierając się o balustradę. Zadarła do góry głowę i spojrzała na rozgwieżdżone niebo. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Wiesz, naprawdę wierzę, że oddzielnie też możemy być szczęśliwi.
Nie wiem, czy też w to wierzyłem. Czy mogę być szczęśliwy z kimś innym? Czy mogę czuć do kogoś choć w ułamku coś tak niesamowitego jak do niej? Nie wiem.
Ale wiem, że poczułem się oczyszczony.
Cholerne katharsis.
*****


przepraszam za te dwa miesiące ciszy i dziękuję, jeśli ktoś czekał. 


piątek, 29 stycznia 2016

pięć; odsiecz autowska


alone in the dark
hole in my heart
know i should let you go
but the world won't stop
and all i got is your ghost oh oh oh

Życie singla jest chujowe.
Musisz sam robić sobie pranie, parować skarpetki i pamiętać, by po treningu wstąpić do spożywczaka. Inaczej, tak jak ja teraz, będziesz siedzieć przy świeczkach w dwóch różnych skarpetkach, czując jak jelita nieprzyjemnie skręcają się w twoim brzuchu. I nie, te świeczki to nie coś, co ma stworzyć klimat.
Zapomniałem zapłacić za prąd (Anna zawsze przylepiała do mojej lodówki przypominajki), a w lodówce znajduje się tylko maślanka, której termin zdatności minął w zeszłym tygodniu. Jestem tak głodny, że jeszcze chwila, a zacznę żreć meble.
Z drugiej strony, życie singla bywa też całkiem przyjemne.
Nie muszę pamiętać o imieninach pani mamy ani kupować prezentów na walentynki czy też inne bzdurne święta. Mogę żyć w bałaganie - porozrzucane po podłodze ubrania, kubki po kawie stojące na stoliku w salonie, górujące w koszu śmieci - i nikt nie zwraca mi uwagi na mój prywatny burdel. Wolność, swoboda i tak dalej.
Tylko jedynie czegoś mi brak. Gdy ogarniam mieszkanie pozbawione różowej szczoteczki do zębów i dziwnych, babskich mazidełek, gdy z kuchni nie dolatuje zapach pieczonych ciasteczek, gdy cisza wciąż narasta... Auł. Aż ściska mnie w dołku. Próbowałem zignorować to uczucie, zagłuszyć je telewizyjną paplaniną (póki miałem jeszcze prąd), zajeść milką (póki Kuttin mnie nie przyłapał i nie skrzyczał), rozproszyć śpiewem odbijającym się od ścian (póki sąsiedzi nie wezwali policji), ale wszystkie moje wysiłki spełzły na niczym. Wciąż czułem, jakby brakowało mi ręki, jednego puzzla do ułożenia całego obrazka. Łóżko wydawało się za duże i za zimne, a poranna kawa nie smakowała tak dobrze, gdy obok nikt nie krzątał się w szlafroku, podśpiewując pod nosem tandetne, radiowe piosenki.
Tęsknię za Anną.
Jasna ciasna. Niech to Hofer trafi, a Bergisel runie.
I gdzie Koch-Jestem-Mistrzem-W-Odzyskiwaniu-Kobiet? Gdzie jego mądre rady z Samosi? Oczywiście, zrobił jeszcze większą rozpierduchę w moim życiu uczuciowym, upił mnie, powodując tym, że prawie rozmnożyłem się z jakimś podlotkiem, a potem wziął się i uciekł. To takie typowe.
Więc teraz muszę siedzieć sam pogrążony w ciemności i samotności. Całkowity bezsens. Padaka.
Jeśli szczęście będzie sprzyjało to może zemrę tutaj z głodu.
Puk puk.
Wzdych. Kogo niesie i dlaczego ten ktoś przerywa mi pogrążania się w ponurym egzystencjonowaniu?  Mam emo time w życiu, potrzebuję leżeć pod kocykiem, chrupać krakersy, które cudem znalazłem w szafce, słuchać Martwych Spodni i wspominać wszystkie chwile, w których rzygałem tęczą. Muszę pielęgnować swoje złamanie na sercu, katować się wciąż mocnymi uczuciami do Anny, tęsknić za zapachem jej kokosowego szamponu i plamami po szpachli do twarzy na mojej pościeli.
Puk puk.
Idę o zakład, że to świadkowie Jehowy. Więc nie wypełzam z kocyka, mowy nie ma. Żadna siła mnie stąd nie ruszy, zatykam uszy i śpiewam razem z Campino.
- Mam pizzęęęę.
Okej, wstaję. Pizza to plasterek na moje złamane serce, sens marnego żywotu, alternatywa czerstwych krakersów.
- Jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak na twój widok. - Powiedziałem, chwilę po tym, jak otworzyłem drzwi. Przede mną stał Manuel, ale moją uwagę bardziej przykuło pudełko w jego dłoni.
- Widok mój czy pizzy? - Zapytał Fettner ze złośliwym uśmiechem.
Przewróciłem oczami.
- Oczywiście, że pizzy. Dlaczego miałbym cieszyć się na twój widok?`
No naprawdę, czy ja wyglądam na hot szesnastkę, żeby jarać się facjatą Fettnera? Koleś, aż tak zdesperowany to nie jestem.
- Widzę, że mamy bardzo romantyczny klimacik. - Manu obrzucił salon oceniającym spojrzeniem. - Lawendowe świeczki. Ładne.
Przewróciłem oczami. Znowu.
- Nieważne. Dawaj tę pizzę.
Siedliśmy na kanapie, otworzyliśmy pudełko i wcinaliśmy hawajską. Fettner przyniósł też sześciopak Stiegli. Czy mówiłem już, że ten chłopak to złoto?
- Może włączymy TV? Bayern gra z Borussią.
- Hmm, niekoniecznie. - Powiedziałem z pełnymi ustami. Ugh, cofam, Fettner nie jest złoty, za bardzo to to ciekawskie i wścibskie.
- No weź, może znowu Lewandowskiemu coś odpieprzy i strzeli dziesięć goli w dziesięć minut. - Kumpel spojrzał na mnie, jakbym był jakiś niedorozwinięty. No halo, może nie lubię nożnej, Bundesligii i bezglutenowego Lewandowskiego? - Didl!
Ugh.
- Odcięli mi prąd, okej?
Manu ze zdziwienia otworzył usta, przez co musiałem oglądać przeżuty kawałek pizzy. Fujka. Potem mężczyzna wybuchnął śmiechem, przez co zostałem opluty hawajską. Fujka vol.2.
- Ale jak to odcięli ci prąd?
- No tak normalnie. Nie zapłaciłem rachunków i...
- Kochany, czy wiesz, że nic na świecie nie jest za darmo?
Spurpurowiałem. Dlaczego mój nieogar życiowy zawsze musi wyjść na światło dzienne?
- Po prostu Anna mi nie przypomniała.
Fettner gapił się na mnie, jakby zobaczył Hofera grającego w jakimś kiepskim pornolu. A ja przecież tylko nie zapłaciłem rachunków, zdarza się, okej? To nic nadzwyczajnego.
- Wstawaj, szybko. Idziemy. - Zażądał tunelowy matoł.
Teraz to ja miałem okazję, by spojrzeć na niego jak na debila i nie omieszkałem się tego zrobić.
- Gdzie?
- Jak to gdzie? Do Kocha. Najwyższa pora, by ten idiota ci pomógł. - Odparł złośliwie Fettner.
O kurka wodna. Trochę przesrane.
****

- Weź odzyskaj mu Annę, bo mu już na łeb całkiem się rzuca. - Fettner posłał Kochowi gniewne spojrzenie. Że też był na tyle odważny, by to uczynić! Normalny człowiek, w normalnej sytuacji trząsłby gatkami przed Martinem i w duchu modlił się do wszystkich bóstw, jakie tylko znał, by Koch nie wpierdolił mu z bańki, ale Manu nie był taki. Hardo spojrzał w oczy byłego skoczka i jasno przedstawił swoje żądanie. Kurka wodna, jejka i wowka, czy Fettner może zostać superbohaterem, o którym ludzie będą rysować  komiksy? Poważka, nikt nie zasługuje na kalesony supermana tak jak on, więc niech te norweskie ćwoki się schowają ze swoimi turbogatkami!
Jeeej, albo mi się zdaje, albo wypiłem za dużo Stiegli.
- Wszystko w swoim czasie. - Odpowiedział Koch wyważonym, tak bardzo "swoim" tonem. - Niech się młody najpierw wyszumi.
- Noo, tak się szumi, że rachunków nie płaci i żywi się chodzącymi resztkami chińszczyzny. Nie wspominając o nieznajomych laskach w swoim łóżku.
- Hej! - zaprotestowałem. Nikt tutaj nie będzie mnie od dziwków wyzywał. - Była tylko jedna laska w moim łóżku, a po pijaku się nie liczy! Nie żeby do czegokolwiek między nami doszło...
Koch prychnął lekceważąco.
- Didl, weź się nie pogrążaj.
Więc zamknąłem się. Z królem się nie dyskutuje. Trzeba być szalonym albo Fettnerem (czy to na jedno nie wychodzi?), by próbować forsować swoje zdanie Kochowi.
Czy mogę wrócić do swojego pogrążonego w ciemnościach mieszkania i zamienić się w smutne świnię?
- No sam widzisz, jakie to się zrobiło...
- Łajzowate? Miętkie jak włosy Schlierenzauera? Ciapowate jak nowe kapciuszki Kuttina?
Jak na Kocha, to bardzo ładne i słodkie porównania. Oczywiście, jeśli pominie się fakt, że mają na celu obrażenie mnie.
Cudownych mam przyjaciół, nieprawdaż?
Martin westchnął głośno, po czym podszedł do swojego barku i rozlał do literatek whisky. Zarąbiście. Po ostatniej libacji wciąż mam alkowstręt, na sam zapach krakersy, które wcześniej zjadłem, próbują wydostać się na świat i oesu, jakie to dobre i jak fajnie rozluźnia mięśnie! Chcę więcej, hej!
- O, chyba byłeś spragniony. - Zadrwił Martin, ale grzecznie dolał whisky. Chyba zmienię o nim zdanie, jest całkiem miły, a jak się uczesze to nawet wygląda jak normalny człowiek, a nie jak stwór grający z Lucyferami w pokera. I zna się na whisky jak nikt.
Zrobiłem nieszczęśliwą minę i westchnąłem. Alkowyznania, tak! To zdecydowanie moja ulubiona część upijania się. Może wyjąwszy te chwile, kiedy wstępują we mnie nadprzyrodzone siły, jestem królem świata i bawię się, jakby jutra miałoby nie być.
- Słuchamy cię, brachu. Co ci leży na wątrobie? - Koch kiwnął głową w moją stronę i dolał whisky.
Oni mnie dzisiaj rozpieszczają. Jeden przychodzi z pizzą i piwem, drugi nie żałuje drogiej whisky. Czuję się jak księżniczka Sissy, chociaż czy księżniczki mogą się upijać? Czy to nie łamie ich etyki czy czego tam muszą przestrzegać?
Okej. Najebałem się.
- Czuję się samotny. - Wyznałem, spuszczając wzrok.
- Kup sobie kota. - Zaproponował Manu.
- Dobry pomysł. - Zgodził się Koch. - Uwielbiam koty! Niestety moja żona ma uczulenie, a wszyscy znajomi boją się, że będę palił ich koty, więc kupują psy. Wreszcie będę miał po co cię odwiedzać.
Wytrzeszczyłem oczy na Martina. Nieee, kot zdecydowanie odpada. Jeszcze eks-skoczek wpadnie do mnie z wizytą i będzie uprawiał jakieś mordy rytualne w moim salonie. Rybka będzie lepsza. Chyba, że Koch lubi smażone welony.
- Myślę, że tęsknie za Anną.
- To nie myśl tyle, tylko pij. - Doradził Martin i dolał whisky.
Może kochowy alkohol jest dobry i fajnie się po nim człowieku robi, ale, kurde, nie chcę powtórzyć błędów Harriego Olliego. I chcę przestać być taką zapłakaną bułą. Życie jaskiniowca pozbawionego prądu też za specjalnie mnie nie kręci. Więc albo stanę się bardziej samodzielny albo znowu wyrwę Annę.
Wzdych. Dorosłe życie ssie.
- Dobra. - Koch przewrócił oczami. - Odzyskamy ci Annę.
W porywie emocji rzuciłem się Martinowi na szyję i uścisnąłem go mocno zupełnie jakby był Mikołajem, który przyniósł wymarzony model samochodu. Koch chrząknął i spróbował mnie od siebie odsunąć. No tak, za dużo czułości. Jeśli jest coś, czego Martin się boi to jest tym miłość. Ciekawe więc, co skłoniło go do  założenia rodziny?
- Jaki mamy plan? - zapytał Fettner, dumnie rozkładając się w fotelu. No tak, przekonał Kocha do swojego zdania, teraz będzie puszył się, jak Kraft, gdy wygrał w bierki z Kuttinem. A wiadomo, nikt nie gra w bierki tak dobrze jak Kuttin.
Martin zamyślił się.
- Czekoladki, kwiatki i inne romantyczne bzdury to za mało - stwierdził. - Albo wymyślimy coś odjechanego, albo wykorzystamy najstarszy trik na świecie.
- A mianowicie?
W oku Kocha zapłonęła złowroga iskierka.
- Wzbudzimy w niej zazdrość.

******

To tak z okazji urodzin Adama Lamberta :D
Kurka, rok po złożeniu sobie obietnicy napisania tego opowiadania mam pięć dodanych rozdziałów i średni pomysł na następne. Coś poszło nie tak. Ale zgonię to na Didla, gdyby był w Polszy w ostatni weekend wszystko byłoby łatwiejsze!
Trzymajcie się!

wtorek, 5 stycznia 2016

cztery; urwany film


we are rivers in the night
i go left and you go right

- Co może robić w twoim łóżku naga kobieta? Hehe.
- Chyba dałeś wczoraj do pieca!
- Dobra była?
- Kto by pomyślał, że ty...
Typowa sytuacja, chłopcy śmieją się ze mnie, a ja tylko stoję na środku pokoju bezradny i czerwony. Niezbyt fajnie jest żałować czegoś, czego się nie pamięta. Dlaczego ja, do cholery! To wszystko przez alkohol, jak Pointnera kocham, ja już nie piję. Nigdy! Nie ma takiej siły, która zmusi mnie do napicia się czegokolwiek z procentami. Nie chcę już niczego odpierdalać i jeszcze tego nie pamiętać. Cholerna czarna dziura.
Z westchnięciem usiadłem na kanapie i schowałem w dłoniach twarz. Co za wstyd!
- Ogier, grr!
- Możecie przymknąć japy? - warknąłem. - Litości! I wody.
O dziwo, Kraft podał mi butelkę mineralnej. A niech mu Bóg w dzieciach wynagrodzi, bo suszy mnie, jakbym nie pił od miesięcy.
Masakra.
- Przeanalizujmy sytuację. Na spokojnie - zaproponował Koch.
Doceniłby jego chęć pomocy, gdyby nie fakt, że w jego oczach wyraźnie rysowała się kpina. Dla niego moje zawstydzenie było czymś śmiesznym i godnym pożałowania. W końcu dla takiego playboya, jakim Koch był (podkreślam był, bo od kiedy się ustatkował, przestał wskakiwać laskom do łóżek), przygodny seks był chlebem powszednim. Jakkolwiek to brzmi.
Wziąłem głęboki oddech.
- Okej.
- Więc po pierwsze, upiłeś się tak samo, jak Doris.
- Jak kto?
Chłopaki, jak na komendę, przewrócili oczami. Od kiedy oni tacy zgodni?
- Laska z twojej sypialni - wyjaśnili.
- Ach tak.
Jeśli przedtem byłem czerwony, to teraz musiałem być purpurowy. Pewnie coś podobnego, jak odcień twarzy Hofera, gdy ten - podczas jakieś oficjalnej kolacji - zakrztusił się chrząstką. Cóż, w tym kolorze raczej nikomu nie jest do twarzy.
Ale żeby nie pamiętać imienia dziewczyny, z którą się rozmnażało, wirklich Thomas?
Mam nadzieję, że, ekhm,  Doris była bardziej ogarnięta niż ja i pamiętała o jakimś zabezpieczeniu. Nie chciałbym mieć małych Didlątek powstałych wskutek pijackiej imprezy, dziwnej desperacji i chęci zapomnienia o kimś ważnym.
- O dziwo, Doris poleciała na tekst, jak to leciało? A tak... Twoja sukienka pasuje do mojej pościeli - Martin już otwarcie okazywał swoją drwinę.
A ja coraz bardziej purpurowiałem. Kurczaczki, chyba wyszedłem z wprawy, jeśli chodzi o bajerowanie lasek, skoro rzucałem wczoraj takimi sucharami.
- I na gadanie o Muminkach - dopowiedział Kraft.
- Życiorys Pointnera.
- Oraz na śpiewanie Danza Kuduro.
- Przecież fajna piosenka, co chcecie - burknąłem.
Jedyne, co chciałem to zapaść się pod ziemię. Albo chociaż zakopać się pod kołdrą wstydu i nie wychodzić spod niej przez najbliższych dwadzieścia lat. Szkopuł tkwił jednak w tym, że w mojej kołdrze już ktoś się zakopał.
Ach. Błędne koło. Lajk.
- Wymieniliście kilka litrów płynów ustrojowych - podjął swoją opowieść Koch. - A gdy zbieraliśmy cię ze stołu, uparłeś się, że Doris ma z nami wracać. Więc ją wzięliśmy.
- Po czym postanowiliście zrobić z mojego salonu austriackie MO? - Zauważyłem cierpko, wymownie spoglądając na burdel wokół. Puszki po piwie, opakowania po pizzy, pusta flaszka mojego Jacka trzymanego na specjalną okazję (!!!) to tylko ułamek rzeczy, które przykrywały podłogę.
- Sorry, ale sam zaproponowałeś, by trochę potańczyć. I pograć w playstation.
- A gdy przegrałeś, to pociągnąłeś Doris do sypialni i tyle cię widzieliśmy.
- Więc jak późniejsze wrażenia, co kowboju?
Rozpacz, ból i łzy. Nie tak wyobrażałem sobie życie singla. Chcę do Anny, naprawdę. Z nią było tak... lepiej. I nawet nie przeszkadzało mi, gdy leżała naga w mojej sypialni.
Stoczyłem się na dno, naprawdę. Moi rodzice bez wątpienia nie byliby dumni ze swojego pierworodnego, ja zresztą też dumą nie pałam. Wciąż nie rozumiem, jak mogłem doprowadzić się do takiego stanu, stracić kontrolę i... Ouł.
Przespałem się z nieznajomą kobietą.
Po prostu się puściłem.
Jaki wstyd!
Jak ja teraz spojrzę w oczy tej całej Doris, Annie, sobie???
- Trafiło się ślepej kurze ziarno. Taka extra laska, a poleciała na koński ryj Didla.
- Noo, gust to ona ma słaby. Powinna wybrać mnie, w końcu to ja jestem pierwszą twarzą Austria Team.
- Zamknij się, masz Sandrę.
- To nie znaczy, że laski mają przestać na mnie lecieć.
- Przespałbyś się z Doris?
- Wystarczy, że Diethart to zrobił.
Ha ha ha, jacy oni zabawni, nic tylko usiąść z miską popcornu i śmiać się do wieczora z ich inteligentnych żarcików. Buraki.
- Chyba za bardzo wierzycie w swojego kolegę.
Odwróciłem głowę, momentalnie paląc cegłę (znowu!). Doris nonszalancko opierała się o futrynę drzwi prowadzących do sypialni, ubrana jedynie w mój sięgający jej do połowy ud t-shirt z Pikachu. Od razu przestałem ją lubić. Jak mogła założyć moją ulubioną koszulkę! Nawet Annie kazałem trzymać się od niej z daleko, w obawie przed tym, że zniszczy się o wiele za szybko. Ba, ja sam ubierałem ją jedynie na specjalnie okazje, jakimi były zloty fanów Pokemonów, potupajki po konkursach w Planicy i ślub mojego przyjaciela. Nawet w testamencie zaznaczyłem, że chcę zostać w niej pochowany.
W każdym razie Doris uśmiechała się kpiąco w moją stronę. Jeszcze nigdy nie modliłem się równie gorąco o trzęsienie ziemi, jak w tamtej chwili!
- A co? Nie dał rady?
Doris tylko prychnęła głośno, po czym (uwodzicielsko kręcąc biodrami - chłopaki prawie padli!) przeszła przez pokój, usiadła na sofie i, sięgnąwszy po kilka ciastek leżących na stoliku, puściła do mnie oczka.
Co to, na łysinę Asikainena, miało znaczyć?
- Zdążył rozebrać mnie i siebie, po czym padł na łóżko jak długi. Usnął na samym początku akcji, biedaczek.
Czerwieńszym nie da rady być, naprawdę.
Nie wiedziałem, czy mam się cieszyć (żadnego przygodnego seksu, alleluja!) czy zawstydzić się jeszcze bardziej (co ze mnie za samiec, skoro nie potrafię nawet przelecieć chętnej panienki?). Ale kamień spadł z mojego serca z potężnym hukiem. Co prawda, kumple będą naśmiewać się ze mnie jeszcze przez miesiące, ale przynajmniej miałem czyste sumienie, a moje morale zostały względnie uratowane.
Zdusiłem w sobie chęć wyrażenia mojej szczęśliwości. Jeszcze oberwałbym od Doris, wiecie jakie są kobiety.
Podczas, gdy chłopaki i Doris śmiali się z mojej niemocy, ja - wręcz cały w skowronkach - udałem się do kuchni i postanowiłem zrobić dla tej hołoty tosty z wszystkiego, co znalazłem w lodówce.
Jeśli coś uświadomiła mi ta noc to tylko to, że Anna wciąż jest jedyną kobietą w moim życiu.
Scheisse.

********

takie małe pocieszenie po nieudanych kwalkach Didla.
i zapraszam do psychicznych Niemiaszków, hallo: german--psycho.blogspot.com